Zmierzch bronił się niepowtarzalnym klimatem, którego zabrakło w kolejnych częściach. Księżyc w nowiu nie porywał, ale za to odznaczał się bardzo dobrą, skomponowaną przez Alexandre'a Desplat ścieżką dźwiękową. Zaćmienie było bardzo dynamicznie i świetnie wyreżyserowane. Jak na tym tle wypada Przed świtem?
Bella i Edward stają w końcu na ślubnym kobiercu. Po pięknym ślubie udają się na miesiąc miodowy, który spędzają na Wyspie Esme. Dni mijają leniwie. Młoda para dowoli oddaje się swoim namiętnościom. Problemy w raju zaczynają się z chwilą, gdy Bella odkrywa, że jest w ciąży....
Najbardziej ekscytującym momentem obrazu Billa Condona był ślub Belli oraz Edwarda. I nie chodzi mi tu o sakramentalne TAK, lecz o piękną suknię zaprojektowaną przez Carolinę Herrerę oraz szpilki Manolo Blahnika, które z pewnością trafią do szafy Carrie Bradshaw. Panna młoda wyglądała cudnie. Towarzysząca zaślubiom sceneria była szalenie romantyczna. Odwracała uwagę od nieudolnej gry aktorów, przynajmniej przez chwilę, bo w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło, a może nawet nieco pogorszyło. Wszystko za sprawą Condona, który najwyraźniej nie wiedział, jak pokierować aktorami, co z nich wykrzesać.
Robert Pattinson swoim zwyczajem ponownie osiągnął poziom emocji drewnianego kołka. Taylor Lautner dzielnie mu wtórował, tym razem w koszulce, z którą nie rozstawał się tak chętnie, jak w poprzednich częściach. Choć Kristen Stewart znowu posyłała w stronę kamery neurotyczne miny, myślę, że mimo wszystko wypadła całkiem nieźle, jako jedyna z tej trójcy, jako jedyna aktorka biorąca udział w tym projekcie.
Filmowi brakowało spójności. Był nudny, przegadany, chwilami dość groteskowy, do czego przyczyniły się sceny rodem z horrów klasy B. Samo zakończenie (aby je zobaczyć nie wstawajcie z foteli, gdy tylko zaczną się napisy końcowe) jakby żywcem wyjęto z filmu Wampiry i świry, będącego przecież parodią tejże sagi. Efekty specjalne wołały o pomstę do nieba. I ta muzyka! Naprawdę nie rozumiem, jak Carter Burwell mógł się pod nią podpisać. Poza kołysanką Belli i paroma innymi motywami muzycznymi znanymi nam z obrazu Catherine Hardwicke, ścieżka dźwiękowa była doprawdy słaba, nie odzwierciedlała panujących w danym momencie nastrojów. Nie współgrała z filmem.
Czy koniec wieńczy dzieło? Nie. To najsłabiej zrealizowana część sagi i wątpię, by jej druga odsłona była w stanie zmienić moje zdanie...
Fot. Filmweb