Średni to najlepszy przymiotnik, jakim można opisać najnowszy film Wesa Cravena. Szkoda, bo przecież Craven niejednokrotnie udowodnił już, że potrafi nakręcić coś znacznie więcej niż tylko przeciętnym produkt dla kinowych mas. Te i tak pójdą na ten film tłumnie do kina. Ale wielbicielom reżysera jakiś niesmak pozostanie.
W 1996 roku Wes Craven nakręcił „Krzyk”. Opowieść o dziesiątkowanych przez psychopatycznego mordercę nastolatkach zrobiła furorę i doczekała się aż trzech (Premiera „Krzyku 4” w tym roku) kontynuacji. Craven swoim filmem zapoczątkował też osobny, swoisty gatunek filmów o mordercach w szkołach średnich. Uczniowie musieli reprezentować oczywiście wszystkie szkolne kasty społeczne, musieli być stosownie śliczni, bardzo głośno krzyczeć i efektownie ginąć. Była też główna protagonistka/ protagonista który musiał/powinien wyjść obronną ręką ze wszystkich kłopotów. I najlepiej jeszcze wystąpić w sequelu.
W „Zbaw mnie od złego” Craven powraca do szkoły średniej. Po raz pierwszy od wielu lat reżyseruje też własny scenariusz. Może sobie na to pozwolić, bo na pewno od ręki dostaje od producentów pieniądze na swoje pomysły. Nawet te mniej trafione. Recenzje recenzjami, ale na horror Cravena pójdą wszyscy wielbiciele kinowego dreszczyku. Ba, pewnie zabiorą też znajomych. Więc po co przejmować się recenzjami?
Małe senne miasteczko Riverton żyje miejską legendą seryjnego i bardzo psychopatycznego mordercy. W 1994 roku miał on mordować kolejne ofiary za pomocą składanego noża. Mordercą okazuje się być ojciec rodziny, którego w ostatniej chwili powstrzymuje policja. Nie jest niestety w stanie zapobiec zabójstwu jego ciężarnej żony, ale samo dziecko udaje się uratować. Wieziony do szpitala szaleniec wyswobadza się z pasów i powoduje wypadek karetki, która chwilę później staje w płomieniach. Miejscowa policja zakłada, że „Rzeźnik” zginął w pożarze. Tej samej nocy rodzi się siedmioro dzieci, które – jeszcze 16 lat później – z zachwytem godnym nastolatków celebrują razem makabryczne okoliczności swoich urodzin. Jest rytuał przywoływania ducha „Rzeźnika” i masa typowo dziecięcych kawałów. Typowo dziecięcych, dopóki urodzeni w feralną noc 16latkowie nie zaczynają ginąć w makabrycznych okolicznościach. Kolejne osoby zaczynają zastanawiać się, czy „Rzeźnik” na pewno zginął w pożarze, czy może jednak zdążył uciec i teraz wraca dokończyć swoje zamierzone dzieło?
Craven lubi robić horrory z lekko humorystycznym, troszkę ironicznym tłem. Widać to było w doskonałym „Krzyku”, bezlitośnie komentującym gatunek horroru, rozkładającym na części pierwsze jego stałe filmowe zasady. W swoim najnowszym filmie reżyser próbuje wykrzesać coś z tamtego sarkazmu, chcąc ewidentnie stworzyć coś więcej niż tylko horror o nastolatkach. Te dobre zamiary widać na początku, kiedy wydaje się, że całość owinięta będzie w przyjemną otoczkę nadprzyrodzonego mistycyzmu. Niestety, to co zaczyna się dobrze, chwilę potem zaczyna biec w coraz gorszym kierunku. I kończy niestety jako całkiem sensowny ale jedynie przeciętny horror o mordowanych nastolatkach, z bardzo ale to bardzo niewykorzystanym potencjałem dobrego reżysera, zdolnego stworzyć coś znacznie więcej niż tylko marniutki horror, jeden z wielu. Fakt, miejscami przyjemnie straszny, miejscami też zaczarowujący, w gruncie rzeczy jednak dość przeciętny, z bardzo ale to bardzo zmarnowanym zakończeniem. Mimo najszczerszych chęci i sympatii do reżysera, nie da się tego filmu polubić. Nie da się go też zapamiętać. Znika. Wśród setek mu podobnych.
P.S. I dlaczego znowu w tym nieszczęsnym 3D??? Po co? Za co?
Fot. Filmweb