„Nagle tuż obok niej przebiegł Biały Królik o różowych ślepkach. Właściwie nie było w tym nic nadzwyczajnego. Alicja nie dziwiła się nawet zbytnio słysząc, jak Królik szeptał do siebie: „O rety, o rety, na pewno się spóźnię”. Dopiero kiedy Królik wyjął z kieszonki od kamizelki zegarek, spojrzał nań i puścił się pędem w dalszą drogę, Alicja zerwała się na równe nogi...” (fragm. „Alicji w Krainie Czarów” w przekładzie Antoniego Marianowicza)
Przygoda Alicji w przepełnionej pokrętną logiką magicznej krainie rozpoczęła się pewnego słonecznego dnia 1862 roku. 4 lipca tegoż roku pewien wykładowca matematyki w Church College w Oksfordzie wybrał się na rejs po Tamizie. Fale delikatnie kołyszące łodzią, promienie słoneczne rozświetlające taflę rzeki, błoga cisza i piękne widoki – wszystko, czego trzeba, by odpocząć i choć na chwilę zanurzyć się w marzeniach. Jednak na trzynastoletniej Lorinie Charlotte, dziesięcioletniej Alice Pleasance i ośmioletniej Edith Mary – córkach dziekana Church College – które towarzyszyły owemu wykładowcy podczas tej wycieczki, uroki otaczającej je zewsząd natury nie robiły najmniejszego wrażenia. Trzeba je zrozumieć, w końcu to małe dziewczynki. Ostatnią rzeczą o której zapewne marzyły było siedzenie bez ruchu na łodzi, z której ciężko czmychnąć pod nieuwagę dorosłych, by zająć się bardziej interesującymi rzeczami. Charles Lutwidge Dodgson widząc znużenie malujące się na twarzach tych młodych dam, zaczął snuć opowieść o małej dziewczynce, która poprzez swoją dziecięcą ciekawość trafia do dziwacznej Krainy Czarów, pełnej ekscentrycznych postaci, w której wszystko jest na opak. Bohaterka tej opowieści miała na imię Alicja, tak jak jedna z córek dziekana. Dzięki temu dziewczynki bardziej się z nią utożsamiały, z wiekim zainteresowaniem nadstawiały uszu i intensywnie chłonęły tę niecodzienną historię. Małej Alice Pleasance Liddell tak się spodobała, że poprosiła Dodgsona o jej spisanie. Matematyk przystał na prośbę dziewczynki, stworzył na jej życzenie pierwszy manuskrypt „Przygód Alicji pod ziemią”, a tworząc go nawet się nie spodziewał, jak wielki zachwyt wzbudzi on wśród jego przyjaciół. Wszyscy jednogłośnie namawiali Dodgsona do opublikowania tej historii. Zaskoczony autor zabrał się więc do pracy, wzbogacił przygody Alicji o postać Kota z Cheshire i epizod z Obłąkaną Herbatką ...
Oryginalne ilustracje Johna Tenniela, fot. Johntenniel.com
„Alicja w Krainie Czarów” opatrzona ilustracjami Johna Tenniela ujrzała światło dzienne 4 lipca 1865 roku, dokładnie trzy lata po tym jak się narodziła w głowie Dodgsona, a jej autor przyjął pseudonim Lewis Carroll, wyraźnie oddzielając w ten sposób naukowe dokonania sygnowane własnym nazwiskiem od literatury pięknej, którą odtąd zaczął tworzyć.
Alicję kochały dzieci, lecz jeszcze bardziej pokochali ją dorośli. Olbrzymi sukces tej książki skłonił Carolla do napisania kolejnej części przygód tej małej dziewczynki. „Po drugiej stronie lustra” wydano w 1871 roku. Obie części przetłumaczono na 125 języków, w tym na esperanto i język farerski. Od 1903 roku podejmowano próby zekranizowania przygód Alicji, jednak do spopularyzowania tej opowieści przyczyniła się dopiero wytwórnia Disneya. Jej rysownicy tchnęli życie w ilustracje Tenniela, a z Alicji uczynili sympatyczną blondynkę w niebieskiej sukience i białym fartuszku, nieświadomie tworząc ikonę kultury masowej. Trudno więc uwierzyć, że początkowo animacja ta przynosiła wytwórni olbrzymie straty. Wbrew oczekiwaniom Alicja nie przyciągnęła do kina tłumów. Jej wyprodukowanie kosztowało 3 miliony dolarów, co w 1951 roku było kwotą horrendalnie wysoką. Dziś uważana za białego kruka na rynku płyt DVD, wtedy ściągnęła na wytwórnię prawdziwe tarapaty. „Alicja w Krainie Czarów” jest trzynastym pełnometrażowym filmem animowanym wytwórni Disneya. Czyżby zatem na początku jej kariery ciążyło nad nią fatum pechowej trzynastki?
Plakat z 1951 roku, fot.wikipedia.pl
Opowieść o dziewczynce przemierzającej dziwaczną Krainę Czarów, w której obowiązujące w normalnym świecie prawa logiki działają na opak, doczekała się ponad dwudziestu ekranizacji. Prawie żadnej z nich nie udało się jednak wykorzystać potencjału drzemiącego w tej historii. Mówię prawie, ponieważ poza disneyowską interpretacją książki Lewisa Carrolla, jedyną perełką w morzu tych naprawdę słabych filmowych wersji przygód Alicji, okazał się amerykański musical z 1985 roku w reżyserii Harry’ego Harrisa. W telewizji wyemitowano go w dwóch częściach, jako „Alicję w Krainie Czarów” oraz „Po drugiej stronie lustra”.
"Alicja w Krainie Czarów" (reż. Harry Harris), fot. alice-in-wonderland.net
Rewelacyjna obsada, wspaniała muzyka, śmieszne piosenki, bajkowy klimat i przerażający potwór Jabberwocky to klucz do sukcesu tego musicalu. Natalie Gregory świetnie spisała się w roli Alicji. Śpiewała i tańczyła, i niejednokrotnie starała się w tańcu dotrzymywać kroku bardziej doświadczonym aktorom. Było to nie lada wyzwaniem dla tej dziesięcioletniej dziewczynki, zwłaszcza gdy przyszło jej tańczyć z fenomenalnym Sammy’m Davisem Jr., czyli filmowym Panem Gąsienicą. Reszta obsady wcale nie ustępowała mu swoim talentem. Red Buttons (Biały Królik), Anthony Newley (Szalony Kapelusznik), Jayne Meadows (Królowa Kier), Ringo Starr (Żółw), Lloyd Bridges (White Knight), Telly Savalas (Kot z Cheshire), Ann Jillian (Czerwona Królowa), Pat Morita (Koń), John Stamos (Posłaniec), Jonathan Winters (Humpty Dumpty) i inni wykreowali naprawdę niesamowite, intrygujące, czasem zbyt dziwaczne ale mimo wszystko wzbudzające dużo sympatii postaci. Najlepsza w moim odczuciu była Carol Channing. Biała Królowa jest jedną z tych postaci, której ewidentnie brakuje piątej klepki, nawet bardziej niż Szalonemu Kapelusznikowi. Channing w iście królewskim stylu wykreowała tę całkowicie nieprzewidywalną, zwariowaną postać. Jej kreacja aktorska przeszła najśmielsze oczekiwania! Channing czarowała widza już od pierwszych chwil pojawienia się na ekranie. Sprawiła, że do dziś dźwięczą mi w uszach melodia i słowa wykonywanej przez niej piosenki „Never jam today”. Klasa sama w sobie! Widowisko na miarę Brodwayu!
"Never Jam Today" Carol Channing
Ekranizacja ta przecudownie oddawała klimat książki. Nie pominęła ani jednej postaci, ani jednej przygody Alicji. Dodatkowo przypomniała światu wiersz Lewisa Carolla – uznawany za szczytowe osiągnięcie angielskiej poezji absurdalnej – Jabberwocky (w polskim tłumaczeniu – Żabrołaki)
Co szponem drze, w paszcz chapa!
I dziubdziuba się bój! Zgroźliwego też
Unikaj Bandrochłapa!”
(fragm. wiersza w tłumaczeniu Roberta Stillera)
A było czego unikać. Doskonale wiedziała o tym i filmowa Alicja, i wszystkie dzieci śledzące przez telewizorem jej losy. Jabberwocky stał się oficjalnie najstraszniejszym potworem na kuli ziemskiej!
Jabberwocky "Po drugiej stronie lustra" (reż. Harry Harris)
Prawie dziesięć lat później sukces Harry’ego Harrisa starał się powtórzyć Nick Willing. „Alicja w Krainie Czarów” wyprodukowana w 1999 roku dla telewizji Hallmark okazała się jednak klapą. Co prawda zastosowano szereg efektów specjalnych i zatrudniono wielkie gwiazdy, m.in.Whoopi Goldberg (Kot z Cheshire), Christophera Lloyda (Biały rycerz), Mirandę Richardson (Królowa Kier), Bena Kingsley’a (Pan Gąsienica), jednak reżyserowi tego obrazu nie udało się uchwycić wyjątkowej atmosfery tej klasycznej, baśniowej opowieści, tak jak uczynił to wcześniej Harris.
Pomimo tego, że ta czarująca opowieść Lewisa Carolla prawie zawsze ponosiła sromotną klęskę w konfrontacji ze szklanym ekranem, nie można nie docenić jej wkładu w rozwój dzisiejszej popkultury. Inspiracje Alicją widoczne są w prawie każdej sferze szeroko rozumianej kultury – w filmach, muzyce (i to nie tylko rozrywkowej), literaturze, sztuce czy nawet grach komputerowych. Stworzona przez Carolla magiczna kraina wielokrotnie była źródłem inspiracji dla światowych projektantów mody!
„Alicję w Krainie Czarów” wiele razy wystawiano w teatrze, bądź grano w operze. Wątek Alicji, Krainy Czarów, bądź wizytówki tej opowieści, czyli Białego Królika, przeplatał się przez szereg bajek, czy filmów. Najbardziej znaną bajką dla dzieci w całości zainspirowaną książką Carrolla jest kreskówka „Troskliwe misie w krainie czarów” z 1987 roku, w której tytułowe misie przybywają do magicznej krainy, by pomóc zaprzyjaźnionej z nimi Alicji uwolnić Księżniczkę porwaną przez podstępnego Czarodzieja, zamierzającego zawładnąć tą krainą. Spostrzegawczy widzowie doszukali się inspiracji Alicją nawet w kultowym już „Parku Jurajskim” Stevena Spielberga – chodzi tu o program komputerowy „Biały Królik” stworzony przez jednego z programistów w parku po to, by obejść jego zabezpieczenia. Dla niewtajemniczonych zdradzę także, że rabbit hole w grach komputerowych może oznaczać intro, które wprowadza gracza w świat danej gry.
Alicja wkradła się również do świata muzyki. Pełnymi garściami z opowieści tej czerpała zwłaszcza Gwen Stefani na potrzeby teledysku „What You Waiting For”. Inspiracje Alicją i Krainą Czarów widoczne są również w tytułach i tekstach niektórych piosenek, czy nazwach albumów, m.in. płyta Marylina Mansona z 2007 roku zatytułowana „Eat Me, Drink Me”. Lista tych przykładów jest bardzo długa, lecz nie ma sensu ich wymieniać, bowiem nie o to chodzi. Myślę, że każdy doskonale je zna. Pragnę jedynie zaznaczyć, że za najciekawszą inspirację książką Carrolla w polskiej literaturze uważam opowiadanie Andrzeja Sapkowskiego „Złote popołudnie”, które prezentuje naprawdę niekonwencjonalne podejście do tego tematu. Krainę Czarów oraz historię Alicji obserwujemy oczami Kota z Cheshire!
Przygody Alicji w Krainie Czarów bez wątpienia należą do kultowych. Na świecie chyba nie ma osoby, która nie znałaby Alicji, nie słyszałaby o Białym Króliku, czy nie chciałaby być gościem na herbatce u Szalonego Kapelusznika. Opowieść ta jest w dalszym ciągu tak samo wciągająca, jak 148 lat temu, gdy narodziła się w głowie Lewisa Carrolla. Teraz ma szansę przeżyć swój renesans, a wszystko za sprawą najnowszego filmu Tima Burtona, będącego osobliwą wizją reżysera na temat Krainy Czarów, a raczej jak przystało na Burtona – jej bardziej mrocznej strony...