Rozkoszny, bardzo disnejowski film o magii, czarnoksiężnikach i o powstrzymywaniu kolejnej apokalipsy. Jak to w takich filmach bywa, ręką, a w zasadzie magią nieletniego wybrańca, bodajże setnego już w filmach w Hollywood. Nie zmienia to jednak faktu, że to uroczy film przygodowy, pełen efektownych obrazów, taki który ubawi i młodszego i starszego widza.
Balthazar Blake już długo podróżuje na tym świecie. Od ponad tysiąca lat stoi na straży, zamkniętych w niewoli złych czarnoksiężników, w tym okrutnej, znanej z wielu opowieści Morgany. Jako uczeń samego Merlina, Balthazar zobowiązał się stać na straży pokoju, dopóki nie znajdzie godnego następcy swojego mistrza. Podróżuje po całym świecie, testując kolejnych kandydatów, jednak żaden nie spełnia jego wymagań. Któregoś dnia, Balthazar spotyka zupełnym przypadkiem małego Dave'a, na którego widok aktywnie reaguje magiczny pierścień. Ich pierwsze spotkanie nie przebiega jednak pomyślnie, a Dave wmawia sobie, że magia jaką widział była jedynie wytworem jego dziecięcej fantazji. Mija 10 lat. Dziesięć lat, po których magia, dość spektakularnie wchodzi ponownie w jego życie. A z tej drogi nie ma już powrotu...
Szkoda, że film wchodził do naszych kin latem i nie otrzymał należytej mu promocji. To prawdziwie wyśmienite kino przygodowe, takie na które z powodzeniem mogłyby chodzić wielopokoleniowe grupy rodziny. Za kamerą stanął Jon Turteltaub, twórca doskonałych przygodowych "Skarbów Narodów". On doskonale wie, jak kręcić lekkie, efektowne i bardzo wartkie filmy. Filmy śmieszne, nieprzesadzone, wysokobudżetowe i kochane przez miliony. I ma na to pieniądze. Produkcją filmu zajął się bowiem człowiek-maszyna, czyli Jerry Bruckheimer. Nazwisko Bruckheimera jest dzisiaj niemalże gwarancją wysokiej jakości filmów, filmów dla mas, zdecydowanie nie ambitnych, stanowiących idealny produkt Hollywood. To Bruckheimer jest gwarancją wysokiego budżetu filmów i tego, że efekty specjalne będą tymi z najwyższej z najwyższych półek. I tak jest dokładnie tym razem.
Dzieje się bez przerwy. Pościgi, bitwy, intrygi, magia i kolejne zaklęcia - a w tym wszystkim doskonali bohaterowie, barwni, emocjonalni i aktorzy doskonale czujący się w powierzonych rolach. Najsłabszy ze wszystkich jest Nicholas Cage, nawet nie zły, po prostu gorszy od otaczających go aktorów. Rozkoszny Jay Baruchel zachwyca postacią Dave'a, nieporadnego, ale stopniowo wciągający się w świat magii młodego chłopaka. Wspaniały jest Alfred Molina, doskonale odnajdujący się w roli złego, ale nie do końca tak strasznego Horvatha. Wielkie brawa należą się też Tobby'emu Kebbellowi, za urokliwe pokazanie tego, co z czarodziejem może zrobić współczesny, konsumpcyjny tryb życia. Wszyscy bohaterowie, dobry scenariusz i świetne efekty, to mieszanka nie do przebicia.
Nawet jeśli wiemy doskonale jak to wszystko się skończy. Przecież to w sumie baśń, bajka, mająca na celu głównie zapewnienie nam dobrej zabawy i pozytywnego przesłania. Oskarżanie filmu o powierzchowność wydaje się być całkowicie nie na miejscu. Czego przecież chcemy od takich produkcji? Zabawy, uśmiechu i doskonale spędzonych kilkudziesięciu minut. Tutaj dostajemy wszystko. I jeszcze więcej.
Fot. FilmWeb