"Trzy dni kondora" - We-Dwoje.pl recenzuje

Filmy sprzed 30, 35 lat nie dysponowały tym, co dzisiaj jest w zasięgu każdego thrillera. Nieznane były jeszcze efekty komputerowe, a budżet był jedynie ułamkiem tego, co dzisiaj przeznaczone jest chociażby na gaże głównych aktorów.
/ 28.12.2010 10:18

Filmy sprzed 30, 35 lat nie dysponowały tym, co dzisiaj jest w zasięgu każdego thrillera. Nieznane były jeszcze efekty komputerowe, a budżet był jedynie ułamkiem tego, co dzisiaj przeznaczone jest chociażby na gaże głównych aktorów.

Pozbawieni technologicznych trików, to właśnie aktorzy zmuszeni byli to stworzenia klimatu i zaczarowania widza. To oni odpowiadali za to, że my stawaliśmy się ich wielbicielami. I może właśnie dlatego, thrillery sprzed kilku dekad stanowią dzisiaj klasykę gatunku, niejednokrotnie niedoścignione wzory filmowe, od których większość dzisiejszych kinowych hitów, mogłaby się z powodzeniem uczyć.

 

Zwłaszcza kiedy za kamerą staje mistrz reżyserii, niestety nieżyjący już Sydney Pollack, a przed nią aktorzy najwyższej klasy, na czele ze wschodzącą wtedy gwiazdą kina Robertem Redfordem. Młodziutki wtedy mężczyzna był już w tamtym okresie bardzo znanym aktorem, największe sukcesy miał jednak jeszcze przed sobą. Do Redforda dołączyła Faye Dunaway, subtelna i piękna, bez zbędnej nagości emanująca erotyzmem. To przede wszystkim oni, wraz z czarnym charakterem Maxem von Sydowem, tworzą jeden z najlepszych thrillerów i filmów szpiegowskich jakie kiedykolwiek powstały w historii kina. To niedościgniony wzór dla większości filmów w swoim gatunku.
Nawet jeśli historia jest z pozoru bardzo prosta. Joe Turner, naukowiec i analityk CIA, wychodzi do sklepu po lunch, a kiedy wraca, wszyscy jego współpracownicy nie żyją. Joe zgłasza sprawę centrali, jednak jego mocodawcy wydają się być nieskorzy do współpracy. Na dodatek tropem Joe'go rusza zabójca, prawdopodobnie ten, który ma dokończyć swoją nieudaną pracę. Czasu jest niewiele, osób chętnych do pomocy jeszcze mniej. Szanse na wyjście mężczyzny z kłopotów wydają się być znikome...
Jest coś w tym filmie niepowtarzalnego, coś co stawia go na samym szczycie wszystkich filmów szpiegowskich. Nie ma tutaj wybuchów, nie ma specjalnych efektów, do jakich przyzwyczaiło nas współczesne Hollywood. Jest kino. Kino prawdziwe, mocne, pełne akcji i zwrotów, o jakich dzisiejsze thrillery mogłyby jedynie pomarzyć. Aż trudno uwierzyć, że kiedy film miał swoją premierę, recenzje były raczej niepochlebne. Musiał poczekać ponad dwie dekady, aby zaczęto go stawiać wśród najlepszych z najlepszych. Ale od tego czasu nie schodzi ze szczytu.

Redakcja poleca

REKLAMA