Wariacja na temat słynnej powieści płaszcza i szpady. Dość przekombinowana baja, chyba najsłabsza w całej filmowej karierze Trzech Muszkieterów. I co gorsze. Wszystko wskazuje na to, że niebawem doczekamy się kolejnej części...
Ten film urąga twórczości Aleksandra Dumasa. Ja nie mogłam spokojnie usiedzieć w fotelu. On z pewnością przewracał się, przewraca i jeszcze długo będzie się przewracać w grobie. Bo obraz ten w gruncie rzeczy ma niewiele wspólnego z powieścią. Rozumiem, że współczesny widz jest wymagający, że oczekuje całej masy efektów specjalnych, ale to, co zafundowano nam w trakcie seansu przechodzi ludzkie pojęcie. Nie! Woła o pomstę do nieba! Efekty przesłoniły fabułę. Uczyniły z tego filmu efektowny gniot dla mało wybrednych i wręcz niedopuszczalny dla wiernych fanów powieści Dumasa. Powietrzne okręty, bohaterowie dokonujący nadludzkich czynów i spowolnione sceny walk? Serio? Od premiery Matrixa minęło już dwanaście lat. Twórcy mogliby się bardziej wysilić zamiast wałkować wylansowany przez braci Wachowskich efekt bullet-time, a może nawet zaskoczyć nas, serwując emocjonujące pojedynki pozbawione cyrkowych akrobacji. W końcu ze świecą takich szukać we współczesnym kinie akcji.
Pomimo tego, że film ten był przeładowany efektami specjalnymi, XVII-wieczny Paryż raził swą sztucznością. Z ekranu wylewały się tekturowe dekoracje oraz makiety. Aktorstwo pozostawiało wiele do życzenia, tak jak i fabuła. Ranne ramię Atosa, pas Portosa oraz chusteczka Aramisa odeszły do lamusa, tak samo jak wiele innych nakreślonych ręką Dumasa charakterystycznych dla tej powieści scen. Gwiazdą tej produkcji jest Milla Jovovich. Aktorka rzeczywiście bardzo dobrze wykreowała postać Milady de Winter. Nie można jej nic zarzucić. Sceny walk z jej udziałem są imponujące i to nie z powodu spowolnionych ujęć, a tego, że świetnie sobie radziła w walce wręcz ubrana w obszerne, krępujące ruchy suknie. Pochwalić można też Orlando Blooma w roli dandysowatego księcia Buckinghama, Freddie Foxa grającego Ludwika XIII oraz znakomitego Jamesa Cordena w roli Plancheta. I to by było na tyle. Logan Lerman nie udźwignął roli D'Artagnana. Był, a raczej starał się być bardzo męski i bardzo buńczuczny, co wywołało odwrotny efekt od zamierzonego. Matthew Macfadyen, Ray Stevenson oraz Luke Evans, którym powierzono role Atosa, Portosa i Aramisa, zagrali jakby od niechcenia. W efekcie powstało beznamiętne trio. Niby wszyscy za jednego, a jeden za wszystkich, a i tak jestem przekonana, że żaden z nich nie wskoczyłby w ogień, by uratować drugiego.
Obraz Paula W.S. Andersona, pomimo wielu niedociągnięć (wlicza się w to absurdalny początek), oglądało się całkiem znośnie do momentu, w którym pojawiły się latające okręty wojenne. Wraz z nimi jak na komendę posypało się szereg innych idiotyzmów, których nie sposób wybaczyć, a na domiar złego okraszonych doprawdy marną ścieżką dźwiękową Paula Haslingera. Trzej muszkieterowie i to w 3D, bo jakżeby inaczej w dzisiejszych czasach, to policzek wymierzony Aleksandrowi Dumas. Historia zawarta na kartach tej książki jest tak porywająca, że nie wymaga tuningu, a przynajmniej nie takiego, jaki zafundowali jej Anderson i spółka. Jeżeli nie macie czasu na książkę, a chcielibyście spędzić trochę czasu z D'Artagnanem i jego kompanami, sięgnijcie po film z 1973 roku. Póki co to jedyna i słuszna ekranizacja powieści Dumas. Doskonała obsada, wspaniale oddane ówczesne realia oraz dużo humoru! Czego chcieć więcej?
Fot. Materiały prasowe