"The Box. Pułapka" - We-Dwoje.pl recenzuje

Jakieś kolosalne nieporozumienie i duże „niby”. Opowieść niby tajemnicza, niby bo szalenie trudno jest zrozumieć, o co tak naprawdę w tym filmie chodzi. Klimat niby jest, scenografia niby też, w środku brakuje jednak opowieści, sensownie zawiązanego wątku, tradycyjnego ale jakże przydatnego początku, środka i końca. Niby wiadomo kto czego chce, no ale właśnie: jedynie niby.
/ 22.03.2010 19:35

Jakieś kolosalne nieporozumienie i duże „niby”. Opowieść niby tajemnicza, niby bo szalenie trudno jest zrozumieć, o co tak naprawdę w tym filmie chodzi. Klimat niby jest, scenografia niby też, w środku brakuje jednak opowieści, sensownie zawiązanego wątku, tradycyjnego ale jakże przydatnego początku, środka i końca. Niby wiadomo kto czego chce, no ale właśnie: jedynie niby.

Czy za wielkie bogactwo poświęcilibyście czyjeś życie? Przed takim dylematem stają Grace i Arthur Lewis. Kiedy tajemniczy nieznajomy zostawia pod ich drzwiami pudełko, mają dwa wyjścia. Jeśli wcisną znajdujący się na nim guzik, dostaną milion dolarów a ktoś straci życie. Jeśli się nie zdecydują, szansę na pieniądze dostanie ktoś inny. Na decyzję mają 24 godziny. Grace wciska guzik a nieznajomy dostarcza pieniądze. Niestety nie mówi o wszystkich dodatkowych konsekwencjach jakie przyjdą wraz z ich decyzją. A te będą znacznie większe niż mogliby oczekiwać.

Duże nadzieje, spore rozczarowanie. I straszny chaos. Nie bardzo wiadomo o co w tym filmie chodzi, bo scenariusz zagmatwany jest straszliwie. Richard Kelly, reżyser i scenarzysta Pułapki idzie chyba w swojej karierze po równi pochyłej. Po doskonałym Donnie Darko każdy kolejny film jest coraz gorszy. Pułapka to chyba apogeum. A szkoda bo film ma potencjał. Kto by nie chciał, żeby zaoferowano mu milion dolarów… Początkowa niepewność Grace i Arthura też jest wciągająca, tak samo zresztą jak ich pierwsze próby wyjaśnienia całej sprawy. Wszystko jest tak przyjemnie tajemnicze. Cała ta scenografia lat 70tych, klimat osiągnięty zwykłym wystrojem wnętrz wywołuje niepokój, przyjemne mrowienie po plecach i chęć na więcej. Tyle, że to więcej jest tak chaotyczne i mało klarowne, że w połowie drogi wolimy już odpuścić i jedynie odliczać minuty do końca filmu. A kiedy przychodzi już to upragnione zakończenie oddychamy z ulgą; jest tak samo bezsensowne jak pozostałe 80 procent filmu ale przynajmniej to koniec. I można szybko opuścić salę kinową.

Jest jeszcze morał. Niestety, bo czyni całość jeszcze bardziej niestrawną, tym bardziej iż ów morał podany jest niemalże na tacy przez głównego bohatera. Otóż za bardzo myślimy o sobie zamiast o swoim dobru jako dobru ludzkości. Taaa… W dzisiejszych, owładniętych kultem pieniądza czasach, trudno jest się złem takiej – swoją drogą dość oczywistej tezy przejąć. W świecie rządzonym w ogromnej mierze przez kapitalizm każdy dba najpierw o swoje interesy. Ba, zupełnie się tego nie wstydzi, chociaż nie ponosi może takich okrutnych konsekwencji jak bohaterowie filmu. Szkoda na ten pseudo moralny traktat tak doskonałych aktorów, jak chociażby (genialnie ucharakteryzowanego) Franka Langelli czy też obiecującego Jamesa Marsdena. To oni dominują zresztą cały film, w przeciwieństwie do Cameron Diaz, która jest tutaj strasznie przerysowana, nieciekawa i jakoś okropnie postarzona. Niknie w okropnym scenariuszu, bełkotliwych i mdłych dialogach, fabule zagmatwanej jak bez mała węzeł gordyjski. Wraz z rozwojem akcji blednie, tak samo jak super okropna, ale w latach 70tych pewnie popularna tapeta na ścianie w domu państwa Lewis. Uciekajcie z kina zanim znikną wszystkie kolory.

Redakcja poleca

REKLAMA