Trudno o film niższych lotów niż obraz braci Hillenbrand. To totalnie zakręcona akademicka degrengolada, która o zgrozo bawi.
Zaryzykuję stwierdzenie, że w porównaniu z innymi filmami o podobnej tematyce „Szalony akademik” jawi się jako wysublimowana rozrywka intelektualna. Gra aktorska jest tu poniżej wszelkiej krytyki i nie podlega to najmniejszej dyskusji. Tym, co wyróżnia ten film na tle „Wiecznego studenta”, czy komedii „Byle zaliczyć” jest próba wkręcenia zawiłej intrygi, która nie oscyluje tylko i wyłącznie wokół seksu. Na dobrą sprawę tylko jeden bohater usilnie pragnie stracić dziewictwo, pozostali mają inne problemy. Adrienne unika Claire, od której bez pytania pożyczyła torebkę. Newmar ugania się za Adrienne, ponieważ myśli, że się jej podoba. Adrienne od niego ucieka próbując usidlić Foosballa, jako jedyna w całym akademiku nie domyślając się jego prawdziwej orientacji. Marla i Lynn pilnie obserwują akademickie życie, tworząc nowe i podsycając stare plotki. Studentka Dominique zostaje wzięta za prostytutkę. Prostytutka Dominique – za studentkę. Pojawia się też typ spod ciemnej gwiazdy i torebka wypchana pieniędzmi. „Szalony akademik” to komedia naprawdę wielu szytych grubymi nićmi omyłek, które co chwile fundują nowe zwroty akcji. O ile nie sposób od razu od początku do końca przewidzieć rozwoju sytuacji, o tyle oglądając daną scenę, doskonale wiemy, co będzie w kolejnej. Naiwna przewrotność razi po oczach, lecz z drugiej strony to właśnie w tej absurdalnej głupocie tkwi siła tego filmu.
Bracia Hillenbrand nie spoczęli na laurach i stworzyli kolejną część przygód zwariowanych studentów. „Szalony akademik 2” wykorzystuje podjęty już kiedyś przez Johna Bella i spółkę motyw szkoły na fali. Oto grupa studentów wyrusza w edukacyjny rejs po tropikalnych morzach, podczas którego ma się odbyć finał konkursu teatralnego. Zamiast jednak myśleć o sztuce w głowie im seks, seks i jeszcze raz seks, a z czasem zdobycie drogocennego klejnotu. Nawet wplecenie wątłej intrygi nie pomogło. To był „American Pie” tylko w owiele gorszym wydaniu. Niemniej jednak można się było pośmiać. Przez film przewijały się stare twarze. Było też trochę nowych. Wielkim zaskoczeniem był udział Charlesa Shaughnessy, kojarzonego głównie z rolą Maxwella Scheffielda z „Pomocy domowej”. Początek nudnawy. Końcówka znakomita. Prawdziwe poplątanie z pomieszaniem.
Czy polecam Wam te filmy? Tak. Pod warunkiem, że nie macie nic lepszego do roboty. Powinny sprawdzić się na wieczorku filmowym ze znajomymi. Takie głupawe komedie kategorii „Ż” w sam raz do piwa.