Solaris. Część 20. kolekcji

Reżysera Stevena Soderbergha przez wiele lat nie interesowało kręcenie filmów z gatunku sf. W 2001 r. zdobył Oscara® za „Traffic”, film sensacyjny osadzony we współczesnych realiach Stanów Zjednoczonych i nie miał ochoty na kręcenie obrazów pokazujących – w jego ocenie – jak będzie wyglądała technika za kilkadziesiąt czy może kilkaset lat.
/ 18.11.2008 13:54

Musiał być więc zdziwiony, gdy jeden z przyjaciół zaproponował mu przeniesienie na ekran powieści i Stanisława Lema „Solaris”.

Kiedy reżyser Steven Soderbergh zapoznał się z przygotowanym dla niego materiałem, całkowicie zmienił swoje nastawienie do opowieści Stanisława Lema. „Solaris” – choć osadzone w realiach dalekiej przyszłości, kiedy wyprawy kosmiczne do odległych galaktyk nie stanowią technologicznego problemu – wydało mu się powieścią bardzo współczesną. Bo też jest to uniwersalna opowieść o miłości, odkupieniu, ludziach, którzy stają przed szansą naprawienia błędów przeszłości i misji, która wymknęła się spod kontroli, tyle że całość utrzymana jest w konwencji science fiction.

Oto mamy świat przyszłości. Dr Chris Kelvin, z zawodu psycholog, ma ustalić przyczyny zagadkowych zachowań niewielkiej grupy naukowców przebywających na pokładzie stacji kosmicznej Prometeusz, z którą Ziemia straciła kontakt. To lata świetlne od Ziemi, ale technika pozwala pokonać tę odległość w szybkim czasie, a człowiek niemal całą podróż przesypia. Przed wyruszeniem w kosmos Kelvin otrzymuje wiadomość od bliskiego przyjaciela, dowodzącego misją komandora Gibariana, który prosi go o pomoc. Ale powodów tej prośby nie chce bądź nie potrafi wyjaśnić.

Kelvin przybywa na stację, gdzie dokonuje szokujących odkryć. Gibarian popełnił samobójstwo, a dwóch pozostałych przy życiu naukowców – Snow i dr Helen Gordon – zdradza objawy niebezpiecznej paranoi. Wydaje się, że są one wywoływane przez niezbadaną planetę Solaris, wokół której krąży stacja. Zdaje się ona być żywą istotą o potężnej mocy. Sprawia, że na stacji pojawiają się nie wiadomo jak i skąd osoby ze snów i wspomnień członków załogi. Nie jako fantomy, ale ludzie z krwi i kości – tak są przynajmniej odbierane.

 

 

Także Kelvin ulega wpływom niezwykłej planety. Podczas snu pojawia się jego ukochana żona Rheya, którą niegdyś utracił. Przed laty odebrała sobie życie, pozostawiając go z trwałym poczuciem winy. Przywiązanie do tych istot, które nie wiadomo kim są, jest tak silne, że Kelvin gotów jest zmienić przeszłość, zacząć wszystko jeszcze raz, nie powtarzając poprzednich błędów, które niegdyś doprowadziły do tragedii. Jednak sprawy przybierają nieoczekiwany obrót.

Nieoczekiwany obrót przyjęła także sprawa nakręcenia filmu po tym, jak Soderbergh zdecydował się na reżyserię. Okazało się, że prawa do sfilmowania powieści Lema należą do wytwórni Lightstorm Entertainment, kierowanej przez Jamesa Camerona oraz jego współpracowników Rae Sanchini i Jona Landau. Wtedy wyszło też na jaw, że także sam Cameron marzył o nakręceniu „Solaris”. Ściślej rzecz biorąc – nowej wersji ekranowej tej powieści, bo pierwszym, który to zrobił, był w 1972 r. radziecki reżyser Andriej Tarkowski. Dlatego prawa do ekranizacji należały do wytwórni Mosfilm. Cameron o prawa dla swojej wytwórni walczył pięć lat. W końcu udało mu się podpisać umowę zarówno z Lemem, jak i rosyjskim już Mosfilmem.

Cameron zafascynowany był zarówno filmem Tarkowskiego, jak i powieścią Lema. Książką może bardziej, bo – jak mówi – „cała historia ma w powieści dodatkowy, bardzo osobisty wymiar. Większość akcji toczy się w umyśle i wspomnieniach bohaterów, można ją więc interpretować na wiele różnych sposobów”. Z tego też powodu był szczęśliwy, że jego wymarzony projekt realizował będzie od strony reżyserskiej Steven Soderbergh. Był przekonany, że nakręci „film, o którym ludzie będą dyskutować długo po wyjściu z kina”, a to dlatego, że „Solaris” kryje w sobie „wiele fascynujących wieloznaczności, a Steven wie, jak skupić uwagę widza”. Cameron, który został producentem filmu doszedł do wniosku, że warto powierzyć mu tak złożony i skomplikowany materiał.

Gdy decyzja zapadła, Cameron, Sanchini i Landau, właściciele spółki producenckiej, zaprosili Stevena Soderbergha na obiad, by przedyskutować szczegóły produkcji. Reżyser oświadczył im: „Mam pomysł na to, jak zrobić ten film”. Postawił jednak warunek: chce sam napisać scenariusz, bo nie ma ochoty bawić się w kolejne przeróbki. Wyjaśnił swoje podejście do tematu, skupiając się na różnicach między jego przyszłym filmem, a powieścią Lema i wcześniejszą ekranizacją Tarkowskiego. Producenci zgodzili się z jego argumentacją. Soderbergh kończył pracę nad filmem „Traffic”, gdy wysłał pierwszy szkic scenariusza do Lightstorm Entertainment.

James Cameron opowiada: „Sam napisał scenariusz, bo nikt z nas nie mówił mu, co powinno się w nim znaleźć. Niczego nie zakładaliśmy z góry, a tylko cierpliwie czekaliśmy, z czym do nas przyjdzie. Już pierwszy szkic scenariusza powalił nas na kolana. Nie pozostawało nam nic innego, jak służyć mu radą i pomocą. Musieliśmy dowiedzieć się, jaki film chce zrealizować i pomóc mu przenieść na ekran jego wizję”.

Reżyser nie chciał epatować wymyślnymi efektami specjalnymi, ani zaskakującymi pomysłami formalnymi. Chciał zrobić „zwykły film o niezwykłej treści”. Mimo iż akcja „Solaris” rozgrywa się w dalekiej przyszłości, Stevenowi Soderberghowi zależało, by był on utrzymany w konwencji sugerującej dzień dzisiejszy lub niedaleką przyszłość. Na ekranie pojawia się więc wiele urządzeń i przedmiotów, które widzowi mogą się wydać dziwnie znajome. Steven Soderbergh mówi na ten temat: „Dołożyliśmy wszelkich starań, by nie skupiać się zanadto na zagadnieniach technicznych, nie mają one bowiem żadnego znaczenia dla rozwoju akcji i historii, którą opowiadamy”.