Męczące, rozwleczone, nijakie widowisko filmowe. Zupełnie pozbawione emocji, zagrane przed dobrych aktorów tak, jakby z przymusu. Aż trudno uwierzyć, że coś tak mdłego wyszło spod ręki Jamesa L. Brooksa, wspaniałego reżysera i autora scenariusza do pamiętnych „Czułych słówek”. Oby był to tylko wyjątek od reguły.
O ile dobrze rozumiem, film Brooksa ma być chyba traktatem o odnajdywaniu bratniej duszy w chwili wielkiego kryzysu. Lisa (Witherspoon) została właśnie wyrzucona z reprezentacji narodowej baseballa. W wieku 31 lat musi od nowa rozpocząć swoje życie. George (Rudd) właśnie dowiedział się, że jest bez pracy, a służby federalne rozpoczęły w firmie śledztwo w sprawie nadużyć. Szefem firmy jest jego własny ojciec (Nicholson). Kiedy spotykają się po raz pierwszy, żadne nie ma specjalnie dobrego humoru ani chęci na nowy związek. Dopiero kiedy zobaczą, że nawzajem są dla siebie wielkim oparciem, wtedy też zaczną odkrywać, że coraz trudniej im bez siebie istnieć.
Brzmi schematycznie i znajomo? Ależ oczywiście. Przecież liczba podobnych filmów idzie już chyba w tysiące. Niestety większość z nich jest też znacznie bardziej śmieszna, bo też film Brooksa śmieszny nie jest ani przez minutę. Sklasyfikowany przez portale filmowe jako "komedia romantyczna/dramat/obyczaj", najwięcej wspólnego ma chyba tylko z tym ostatnim. Jest zupełnie nie komediowy, całkowicie pozbawiony dramatu, a z obyczajowego gatunku ma w sobie chyba tylko to, że dzieje się w realnym świecie. Pierwszoplanowi aktorzy – na co dzień wcale nie najgorsi – tutaj pozbawieni są jakichkolwiek emocji. Poruszają się po ekranie jak senne, nieciekawe majaki, niemalże tak, jakby obecność w tym filmie była dla nich karą a nie przyjemnością. Nawet Jack Nicholson – człowiek legenda i aktor wszechstronny – nie jest w stanie wykrzesać z siebie tej słynnej „nicholsonowskiej” nutki szaleństwa i fantazji. Mam nadzieję, iż przyjął tę rolę z sentymentu do wcześniejszej współpracy z Brooksem, nie zaś z sympatii do scenariusza. Ten ostatni jest po prostu do bólu oklepany, schematyczny, pozbawiony czegokolwiek, czym możnaby się zachwycić. Naprawdę trudno jest zrozumieć, że coś tak okropnego wyszło spod ręki Brooksa, mistrza opowieści, człowieka odpowiedzialnego za historie takie jak „Czułe słówka” czy „Lepiej być nie może”. Kto pamięta te wspaniałe opowieści może mieć problemy z zaakceptowaniem fakt, iż geniusz słowa i dramatu, wyprodukował coś tak beznamiętnego, nieciekawego i niepotrzebnego. Nudne to, bezsensownie rozwleczone i zupełnie ale to zupełnie pozbawione humoru. Jedyną emocję o jaką przychodzi tutaj łatwo to wielka ulga, kiedy – po dwóch godzinach – zobaczymy w końcu napisy końcowe.
Fot. FilmWeb