"Salt" - We-Dwoje.pl recenzuje

O tym filmie było u nas głośno już dawno, głównie za sprawą stosunkowo dużej roli Daniela Olbrychskiego. W końcu nie na co dzień nasz rodak gra z pierwszoligową gwiazdą Hollywood. Teraz w końcu możemy sami się przekonać, czy warto jest uczestniczyć w tej filmowej przygodzie. I pewnie tak, bo to porządne kino sensacyjne, na dodatek w miarę oryginalne, nie klepiące wiecznie tych samych schematów.
/ 24.08.2010 07:49

O tym filmie było u nas głośno już dawno, głównie za sprawą stosunkowo dużej roli Daniela Olbrychskiego. W końcu nie na co dzień nasz rodak gra z pierwszoligową gwiazdą Hollywood. Teraz w końcu możemy sami się przekonać, czy warto jest uczestniczyć w tej filmowej przygodzie. I pewnie tak, bo to porządne kino sensacyjne, na dodatek w miarę oryginalne, nie klepiące wiecznie tych samych schematów.

 

Tytułowa Evelyn Salt (Jolie) to agentka CIA, jedna z lepszych w swoim fachu. Salt ma za sobą ciężkie zawodowe przejścia, mimo to jednak stara się poza pracą wieść w miarę spokojne życie. Jest też (a jakże!) doskonała w swoim zawodzie. Kiedy do jej wydziału zgłasza się rosyjski dezerter Orlov (Olbrychski), traktuje sprawę profesjonalnie ale rutynowo. Kiedy jednak ten podaje jej imię i nazwisko, twierdząc iż jest ona rosyjskim szpiegiem, nic nie jest już takie samo. Salt wie, że nikt jej nie uwierzy na słowo. Musi uciekać. Tylko czy uda jej się wygrać pościg z CIA i Secret Service?
Podobno rola Salt została początkowo napisana dla Toma Cruisa, jednak po dziwacznych żądaniach aktora, Salt przemianowano na kobietę. I bardzo dobrze, bo Jolie grać umie a w filmach sensacyjnych czuje się jak ryba w wodzie. Jest po prostu wspaniałą, ogromnie utalentowaną aktorką, na dodatek - co nie pozostaje w takich filmach bez znaczenia - oszałamiająco piękną, przykuwającą całkowitą uwagę. Ma też w tym filmie doborowe męskie towarzystwo, w postaci wspaniałego jak zawsze Lieva Schreibera, Chiwetela Ejiofora i oczywiście Daniela Olbrychskiego. Wszyscy trzej są dla fabuły absolutnie kluczowi. Możemy i powinniśmy być dumni z naszego aktora - po raz pierwszy nasz rodak gra w pierwszoligowym amerykańskim filmie i (a to znacznie ważniejsze) nie daje się przyćmić. Ani Jolie ani komukolwiek innemu. Zapomnijmy o lansujących się w tabloidach Miko, Rosati czy Bachledzie - Curuś. Wszystkie powinny bić Olbrychskiemu pokłony. Długa przed nimi droga jeśli chcą się nazywać aktorkami.

A co poza aktorami? Kiedy za kamerą staje Phillip Noyce wiadomo czego można oczekiwać. Kto lepiej znałby się na kinie polityczno - sensacyjnym niż reżyser takich filmów jak Stan Zagrożenia czy też Czas Patriotów. Noyce wie, że w takich filmach musi się coś cały czas dziać i jego zasada bez wątpienia się sprawdza. Bez wyrzutów sumienia nagina prawa fizyki i grawitacji, nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie jednak miał mu tego za złe. Salt fruwa więc w powietrzu, spada z dużych wysokości, nie odnosząc niemalże żadnych obrażeń. Infiltruje miejsca nie do infiltracji, zabija tuziny wrogów, sama jednak pozostając nietkniętą. Wydaje się być niezniszczalna. I co z tego? Całkowicie nic, bo żaden potencjalny kinoman nie potraktuje przecież tego filmu na serio. Tak samo jak regularnie wybaczamy nieśmiertelność Bondowi, wybaczymy ją też Salt. W zamian dostaniemy doskonały produkt Noyce'a, porządne kino sensacyjne, z dobrze poprowadzoną, bardzo wartką fabułą. Idealne na lato. Nie jest to kino wielkie, a jedynie, a może aż, porządne. Wielkim atutem tego filmu jest to, że jedynie pozornie powiela oklepane już w kinie schematy. Ba, jest całkiem oryginalny, o co w kinie dzisiaj trudno. Ale o co mi chodzi, przyzwoitość zdradzić nie pozwoli. Warto iść do kina. Ba, może nawet i trzeba.

Redakcja poleca

REKLAMA