Kto nie wpadnie w zachwyt na wieść o filmie, gdzie w obsadzie znaleźć można najbardziej znamienite nazwiska dzisiejszego kina? Helen Mirren, Morgan Freeman, John Malkovich, Brian Cox – to przynajmniej cztery powody, dla którego należy spojrzeć na zapowiedź przychylnym okiem. Jeśliby do tej listy dodać wspaniałą Mary – Louise Parker i Bruca Willisa, można wpaść w ekstazę. Szkoda tylko, że tę obniża słaby, hołdujący schematom scenariusz.
Adaptacja komiksu o emerytowanych agentach CIA zapowiada przede wszystkim film akcji. I oczekiwania te są słuszne. Głównym bohaterem jest Frank Moses, który już od kilku lat usiłuje zamienić karabiny i obalanie rządów trzeciego świata, na codzienne życie i świąteczne dekorowanie domu kolorowymi, świątecznymi reniferami. Spokój Franka nie trwa długo, a zostaje zakończony wraz z oddziałem szturmowym, który zrównuje jego idealny amerykański dom niemal do ziemi. Frank musi uciekać, po drodze zabierając ze sobą Sarę – opiekunkę swojego programu emerytalnego, którą dotąd znał jedynie z rozmów telefonicznych. Wraz z nią muszą odnaleźć tych, którzy chcą ich zabić. Ale kiedy do pomocy ma się starych, sprawdzonych przyjaciół, co może się nie udać…
Film akcji, nawet nie silący się na realizm. Nie szkodzi, od takich filmów wymagamy przede wszystkim, żeby się w nich działo, żeby wybuchało, a my, żebyśmy czerpali z tego niczym nie zmąconą, mało wyrafinowaną rozrywkę. I ten warunek jest bez wątpienia spełniony. Co rusz wszyscy do siebie strzelają, coś wybucha, granat jest odbijany karabinem jak piłka bejsbolowa. Kaliber osiąga imponujące rozmiary. Panowie co rusz podkreślają swój wiek, dodając jednocześnie, że dodaje im on jedynie charyzmy. Bohaterowie są niemalże niezniszczalni, zaprzeczają prawom fizyki, na dodatek są też cudownie charyzmatyczni i niepowtarzalni. Nawet jeśli daleko im do kanonów urody.
Interesujące postaci to wyłączna zasługa doskonałych aktorów. To oni powinny być dla filmu największym magnesem przyciągającym widzów. W końcu nie na co dzień mamy przed jedną kamerą Morgana Freemana, Johna Malkovicha, Bruce’a Willisa, Briana Coxa oraz dwie damy kina, wielką Helen Mirren i Mary-Louise Parker. Co ciekawe, w starciu płci, mimo braku przewagi liczebnej znacznie lepiej wychodzą kobiety. Być może to kwestia lepszych postaci, role dla mężczyzn są rozpisane strasznie szufladkowo. Bruce Willis mógłby za jednym zamachem, niemalże bez dodawania kolejnych kwestii nakręcić kolejną „Szklaną Pułapkę”, której premiera – nota bene – przewidywana jest już na rok 2012. Malkovich, aktor wszechstronny i doskonały został jakoś ostatnio na siłę włożony do szufladkowej roli szaleńca. Nad wszystkimi panuje Morgan Freeman, od czasu przyjęcia roli Stwórcy chętnie widziany w archetypowych rolach ojcowskiego mędrca, który nas innymi obejmuje swoją pieczę. To wszystko już było! Jedynie Cox, aktor wspaniały, broni męskiego rodu, rozkoszną rolą rosyjskiego dysydenta, który jest w depresji, bo… dawno nikogo nie zabił.
Ale panie… Te mają znacznie ciekawsze postaci. Hellen Mirren w roli angielskiej damy, która na co dzień prowadzi dom, a przy okazji, tak od czasu do czasu bierze zlecenia zamachów jest najbardziej interesującą postacią w całym filmie. Tak samo Parker, w roli coraz bardziej zafascynowanej zawodem szpiega kobiety, sprawia, że trudno jest oderwać od niej oczy.
Dobrzy, nawet jeśli schematyczni aktorzy to jednak za mało, żeby zrobić dobry film. Gdyby ten posiadał jeszcze dobry, chociaż ciut oryginalny scenariusz, można by z powodzeniem uznać go za jedną z ciekawszych produkcji tego roku. Tak można jedynie zabawić się w wyszukiwanie znanych już scen, bo niektóre wydają się być niemalże żywcem wyjęte z innych filmów akcji. Te prawdziwie nowe, można by zliczyć na palcach jednej ręki. Jest przyzwoicie, jednak za mało oryginalnie. A to na film z takimi aktorami i z takim potencjałem to zdecydowanie za mało.
Fot. FilmWeb