Takie filmy to skarb. Rewelacyjna muzyka Aarona Zigmana, inteligentne dialogii oraz świetna obsada. Obraz Noama Murro to zgrabnie opowiedziana, ciepła, ujmująca historia, która zmusza do refleksji nad samym sobą.
Lawrence Wetherhold (Dennis Quaid) jest podstarzałym, zgorzkniałym profesorem literatury. Zagubiony w otaczającej go rzeczywistości, zmęczony życiem, pompatyczny, nie wykazujący żadnego zainteresowania zarówno studentami, jak i swoimi dziećmi, oddaje się codziennej rutynie. Los sprawia, że zaczyna spotykać się z jedną ze swoich byłych studentek. Czy dzięki Janet zakończy swoją żałosną wegetację i powróci do życia?
„Recepta na szczęście” to coś więcej niż tylko opowieść o mężczyźnie przechodzącym kryzys wieku średniego. To film o normalnych ludziach i ich zwykłych, wręcz prozaicznych problemach, które tak dobrze znamy. Taka słodko-gorzka historia okraszona dużą dawką czarnego humoru. Doskonały przykład kina, które tonie pod zwałami hollywoodzkich produkcji. Wyborna mieszanka inteligentnego scenariusza, nastrojowej muzyki oraz błyskotliwych kreacji aktorskich. Wszyscy, dosłownie wszyscy aktorzy grają na naprawdę wysokim poziomie. Największą uwagę przykuwają zwłaszcza Dennis Quaid w roli podstarzałego, niechlujnego i przemądrzałego profesora (patrząc na niego aż trudno uwierzyć, że to właśnie Quaid odtwarza jego postać) oraz Ellen Page jako jego równie przemądrzała córka Vanessa. Na tę dwójkę po prostu nie ma mocnych. Sceny z ich udziałem są jednymi z lepszych w filmie.
Siłą „Recepty na szczęście” jest prostota. To ona magnetyzuje już od pierwszych chwil. Ze względu na brak spektakularnych scen akcji obraz ten nie przypadnie do gustu wszystkim kinomaniakom. Czasem może wydawać się zbyt statyczny, nudny, bez polotu. Lecz właśnie na tym polega jego urok. „Recepta na szczęście” to takie niespieszne kino, które odpręża, czasem bawi, a także skłania do przemyśleń. To naprawdę inteligenty i dowcipny film. Szkoda więc, że zrezygnowano z dystrybucji kinowej na rzecz DVD, na domiar złego kompletnie pozbawionego jakichkolwiek dodatków. Jakby jednak nie było - lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Nie mam racji? Gorąco polecam!