Reżyser sięgnął po nośną konwencję kina drogi, wypełnił ją jednak treściami odpowiednimi raczej dla brazylijskich oper mydlanych. Na szlaku spotykają się zakonnik (Borys Szyc) i prostytutka (Agnieszka Grochowska). On – aż wstyd mi to pisać – ma raka mózgu i chce przed śmiercią zobaczyć morze, ona – HIV i dużo wolnego czasu, postanawia mu więc towarzyszyć. On, rzecz jasna, dużo myśli o sprawach fundamentalnych, ale jest wstydliwy i trochę nieporadny, ją los ciężko doświadczył i bywa chwilami – jak to prostytutka – „nieprzyzwoita”. I tak sobie wędrują, a z tej ich wędrówki wyniknąć powinny różne głębokie refleksje o życiu, śmierci, Bogu, przeznaczeniu i ludzkich losach, które się dziwnie plotą. Ale nie wynikają, dzieło bowiem co chwila potyka się o najbardziej wyświechtane banały.
Już sam wybór głównych bohaterów wpisuje się w powszechną ostatnio tendencję polskiego kina, w myśl której nasze społeczeństwo składa się głównie z duchownych i prostytutek. Pozostałą jego część, czyli na przykład ojców alkoholików tudzież innych... duchownych, reprezentuje Robert Więckiewicz grający w filmie kilka postaci. Pomysł, by dać pole do popisu temu bardzo dobremu aktorowi (aktorstwo to w ogóle jeden z niewielu jasnych punktów „Południa–północy”), jest generalnie słuszny, tyle że i tutaj twórca nie wykazał się odwagą. Rolę wiejskiej baby powierzył bowiem – stereotypowo i „po warunkach” – Stanisławie Celińskiej. A gdyby i tę postać zagrał Więckiewicz, to może choć na chwilę film zboczyłby w jakimś ciekawym kierunku.
Bartosz Żurawiecki/ Przekrój
„Południe–północ”, reż. Łukasz Karwowski, Polska 2006, UIP, premiera 26 stycznia