"Tej jesieni 3D pokaże szczęki". Tak film Alexandre Aja promował dystrybutor. Kto ma więcej niż dwadzieścia lat, lubi ten gatunek i obejrzał, pewnie sam znajdzie parę skojarzeń ze „Szczękami”. Nie tylko z nimi zresztą. I jeśli ma jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku, nie będzie filmu traktował na serio. Wzięta na poważnie, ta trójwymiarowa filmowa pigułka mogłaby się stać ciężka do przełknięcia.
Pornorzeź w 3D. Tak o filmie Aja wyraził się na jednym z portali widz-internauta. Trudno odmówić mu racji. Zwłaszcza kiedy już w pierwszej scenie, pływający po jeziorze Richard Dreyfuss zostaje dość brutalnie zjedzony przez krwiożercze potwory. Tytułowe, krwiożercze i bardzo zmutowane piranie pojawiają się w jeziorze, tuż obok znanego kurortu turystycznego, który latem oczywiście tętni życiem. I masą pijanej, pozbawionej rozumu młodzieży. Nad wszystkim czuwa miejscowa szeryf (Elizabeth Shue), ale nawet ona nie jest w stanie opanować rzezi, jaką urządzą sobie krwiożercze piranie. Nie odpuszczą też ekipie filmu porno, która na luksusowym jachcie kręci swój najnowszy film. Na pokładzie jest też syn pani szeryf, który obiecał matce, że zostanie w domu i przypilnuje młodszego rodzeństwa.
Oficjalnie to remake „Piranii” z 1978 roku. Gdyby piranie podmienić na rekiny, można by z powodzeniem posądzić Aję o remake słynnych "Szczęk". Z piraniami, wystarczy podejrzenie o lekką parodię. Nie tylko "Szczęk", ale też wszystkich cudownych filmów z lat 80tych, gdzie młodzi i głupi (często pijani) ludzie byli dosłownie i w przenośni zżerani przez przeróżne, żądne krwi indywidua. Sensu było tyle co na lekarstwo, sporo było za to krzyku, ucieczek, spektakularnych rozczłonkowań i koniecznie gołych, przeważnie silikonowych piersi. Te były rozszarpywane, zgniatane, urywane, a - pozbawiona dzisiejszych efektów specjalnych – widownia zachwycona szturmowała kina. Aja wziął trochę tych lat 80tych, dodał przesadzoną do granic możliwości komputerową piranię i stworzył mieszankę obu - absolutnie obrzydliwą, jednak dla wielbicieli gatunku rozkoszną, dającą niemalże idealną filmową przyjemność. Ale tylko dla nich. Wierzę, że należą do nich Elizabeth Shue i Richard Dreyfuss - w innym wypadku za skarby świata nie wystąpiliby w tym tworze. Krzyków jest tu co niemiara, rozrywanych piersi i odrywanych/zjadanych kończyn zresztą też; golizna i seks wydają się być niemalże motywem przewodnim. Piranie są krwiożercze, walczą o wszystko, nie pogardzą nawet - nadmiernie eksponowanym w 3D - nadjedzonym penisem.
Ironię reżyserską widać gołym okiem. Ale z przyjemnością wytrwają jedynie zagorzali wielbiciele gatunku, najlepiej tacy, którzy pamiętają kinematografię lat 80tych. Docenią ironię i hołd gatunkowi. Jeśliby "Piranie" zestawić z niedawnym "dokonaniem" Aji, czyli "Wzgórza mają oczy" całość nabiera jeszcze dodatkowego artyzmu. Od krwawych kretynizmów znacznie bardziej wolę te, gdzie krew leje się z uśmiechem. Nawet jeśli mało sensownym.
Fot. FilmWeb