Pod tym kolejnym, fatalnie przetłumaczonym tytułem kryje się całkiem znośna komedia i parodia wszystkich filmów z cyklu „mój mąż jest szpiegiem”. Można to obejrzeć bez odrazy, oraz zaśmiać się nawet kilka razy, co dzisiaj w podobnych komediach jest absolutną rzadkością. Można też zapomnieć, najpewniej zaraz po wyjściu z kina.
Porzucona przez chłopaka Jen (Heigl) decyduje się wyjechać na wakacje z nadopiekuńczymi rodzicami. W hotelowej windzie przypadkiem poznaje Spencera – jej zupełne przeciwieństwo. Spencer żyje na walizkach i w hotelach, jest szarmancki i pewny siebie; skrycie marzy jednak o poukładanym życiu i przysłowiowym domu z małym białym płotkiem. Chce spokoju i stabilizacji, co sprawia, że wydaje się dla dziewczyny szczytem marzeń. Spencer nie mówi jednak dziewczynie jednego. Zmęczenie jego codziennością wynika z faktu, iż na co dzień trudni się fachem płatnego zabójcy. A taka przeszłość z reguły wraca w najmniej spodziewanym momencie. Nawet gdy żyje się już w na wymarzonym amerykańskim przedmieściu w domu z małym, białym płotkiem i wymarzoną żoną…
Było już takich filmów tysiące i jeśliby rozpatrywać ten jako kolejny, broni się słabiutko. Od kolejny z serii. Jeśliby jednak spojrzeć na niego jak na swoistą parodię wszystkich poprzednich, zaczyna nagle mieć swoje uroki. Nie obraża inteligencji widza, jawnie serwuje powtarzaną w setkach innych filmów historię. Nadmiernie wszystko koloryzuje, wyolbrzymia do granic absurdu. Naśmiewa się i wyśmiewa. Bohaterowie robią aż nadmiernie przerysowane miny. Kutcher dumnie obnosi swoje mięśnie, zza paska wyciąga gigantyczny nóż którym rozkraja za ciasną sukienkę ukochanej, po całym domu ma porozkładane przeróżne rodzaje broni palnej. Tajne kody rozwiązuje w kilka minut, oczy ma dookoła głowy, a liczba ofiar standardowo ciąży mu na sumieniu. Heigl, nadmiernie stereotypowa blondynka w tutaj sprawdza się doskonale. Jej nadmiernie wystudiowane uśmiechy, potrzeba spokoju i racjonalności w szalonym świecie; w końcu zaś akceptacja i adaptacja do sytuacji autentycznie wciągają. To rola stworzona dla zaszufladkowanej w komedii Heigl, aktorki znacznie ładniejszej niż dobrej warsztatem. Jeśliby zresztą brać pod uwagę możliwości aktorskie, Heigl i Kutcher wydają się dla siebie stworzeni, zresztą ta rola nie wymaga od nich specjalnych umiejętności dramatycznych, zdecydowanie częściej uprawiają biegi przełajowe uciekając przed zamachami, niż reprezentują sobą jakąkolwiek grę aktorską. Znacznie ciekawszym przeżyciem jest zobaczenie na ekranie, rzadko dzisiaj widywanego Toma Sellecka, który chyba posiadł jakąś tajemną recepturę młodości. Wygląda jakby w ogóle się nie starzał.
Nie ma w tym filmie nic szczególnego. Od komedyjka, parodia innych, na dodatek fatalnym tytułem specjalnie skierowana na skojarzenia z Panem i Panią Smith. Ale mimo wszystko jesteśmy chętni do kupienia tej ironicznej farsy raz jeszcze. Nawet jeśli wiemy co zdarzy się w każdej kolejnej scenie a koniec wydaje się być absolutnie przewidywalny. Na pokazie w którym przyszło mi uczestniczyć, widownia co rusz wybuchała śmiechem. Może więc, oprócz elementu parodii to jednak też i przyzwoita komedia?