83. gala rozdania Oscarów była chaotyczna i pomimo kilku niespodzianek dosyć nudna. Poprowadzili ją jak zwykle uśmiechnięta Anne Hathaway oraz zdecydowanie mniej żywiołowy James Franco, który sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie wiedział, gdzie się znajduje.
Z rozrzewnieniem wspominano stare hollywoodzkie produkcje pokroju „Przeminęło z wiatrem”, „Ben Hur”, „West Side Story” oraz ciut nowsze jak „Titanic”. Złożono mini hołd Johnowi Williamsowi (tak przynajmniej odbieram zaprezentowanie ścieżek dźwiękowych z filmów „E.T.” czy „Gwiezdne wojny” – pytanie tylko po co i dlaczego?). Usłyszeliśmy nominowane do Oscara piosenki, które na żywo wykonano jeszcze bardziej beznamiętnie niż w filmach. Wśród nominowanych utworów zdecydowanie zabrakło tych z „Burleski”. Może nie były rewelacyjne, ale na pewno ożywiłyby tą smętną galę.
Jak było do przewidzenia burtonowska wizja krainy czarów zgarnęła statuetki w kategoriach najlepsza scenografia oraz najlepsze kostiumy. To już trzeci Oscar w karierze Colleen Atwood, która stworzyła niezapomniane kreacje nie tylko w nagrodzonych wcześniej w tej kategorii „Wyznaniach gejszy” oraz „Chicago”, lecz także w „Sweeney Todd”, „Małych kobietkach” czy „Jeźdźcu bez głowy”. Najlepszym filmem animowanym została trzecia część przygód Chudego i spółki. Moje przypuszczenia sprawdziły się. Niestety. Jakkolwiek „Toy Story 3” jest bardzo dobrą animacją, uważam, że statuetka powinna powędrować w ręce Deana DeBlois i Chrisa Sandersa za „Jak wytresować smoka”. Animacja ta była czymś nowym, podczas gdy obraz Lee Unkricha był niczym więcej jak tylko powtórką z rozrywki, przyjemną, ale jednak.
Christopher Nolan robi świetne acz niedoceniane filmy. Najlepszym przykładem po temu jest „Incepcja”. Pierwszy policzek wymierzono Nolanowi nie nominując go za reżyserię. Drugi – wyróżniając go w kilku pomniejszych kategoriach, aby potem nie mówić, że pominięto go w tej oscarowej rozgrywce. „Incepcję” nagrodzono za zdjęcia, montaż efektów dźwiękowych, dźwięk oraz efekty specjalne. Skoro już mowa o muzyce Oscara otrzymała najbardziej mdła i najmniej wyrazista ze wszystkich ścieżek dźwiękowych. A przecież Powell, Zimmer, a nawet Desplat zasłużyli na niego bardziej niż Trent Reznor i Atticus Ross za kompletnie beznamiętne kompozycje w „The Social Network”. Najlepszą piosenką okazała się „We Belong Together” Randy’ego Newmana. Utworowi temu daleko do słynnego „A Bug’s Life” czy „You've Got a Friend in Me”. Niemniej jednak dobrze, że to Newman odebrał złotego rycerzyka. Jego piosenka jakby nie było wybijała się spośród pozostałych, które nominowano.
Dzieło Coenów przegrało z kretesem. Pomimo dziesięciu nominacji nie otrzymało ani jednej statuetki. Wielkim przegranym można też nazwać obraz Finchera. „The Social Network” uchodził za faworyta. Tymczasem – poza muzyką – wyróżniono go także za montaż oraz scenariusz adaptowany. Wieczór ten należał do Toma Hoopera. „Jak zostać królem” przyniósł statuetkę nie tylko Hooperowi, lecz także odwtórcy głównej roli Colinowi Firthowi oraz Davidowi Seidlerowi za scenariusz oryginalny. Został także najlepszym filmem 2010 roku. Nic dziwnego. W końcu to film do którego można wielokrotnie wracać, za każdym razem czerpiąc niebywałą przyjemność z jego oglądania.
A co poza tym? Anne Hathaway przebrała się chyba z sześć razy i była to najciekawsza rzecz, którą zrobiła. Natalie Portman, Melissa Leo oraz Christian Bale zgodnie z oczekiwaniami opuścili Kodak Theatre z Oscarami. Uroczystość zakończyło rzewne wykonanie „Over the Rainbow”. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku organizatorzy zgotują nam ciekawsze widowisko, dla którego warto będzie zarwać nockę...
Pełna lista zwycięzców - TUTAJ.
Fot. Filmweb