Trudno jest uwierzyć w naszą europeizację, jeśli ten film dostajemy aż dwa lata po światowej premierze. Na takie nieszablonowe, wymykające się jednoznacznej kategoryzacji filmy warto jest jednak poczekać. Jako jedne z niewielu w dzisiejszym świecie zmuszają do myślenia i wszelakich analiz. Nawet jeśli trzeba śledzić je z wyjątkową uwagą i znosić okazjonalne dłużyzny.
Peter (Neeson) ma dobre, przeciętne życie. Od wielu lat związany jest węzłem małżeńskim z Lisą (Linney). Ceni sobie codzienne życie z żoną, jest też zżyty z ich córką Abigail. Nagłe zniknięcie Lisy jest dla niego tragedią i ciosem emocjonalnym, z którym niespecjalnie jest sobie w stanie poradzić. W poszukiwaniu odpowiedzi na mnożące się pytania, Peter zaczyna przeglądać rzeczy żony.
Wśród nich jest jej laptop, a w nim folder zatytułowany "miłość". To właśnie tam Peter znajduje zdjęcia Lisy i nieznanego mężczyzny, jednoznacznie wskazujące na intymną relację pomiędzy obojgiem. Postanawia wytropić mężczyznę, który uwiódł mu żonę. Jedzie do Włoch, z postanowieniem zabicia nieznajomego.
Trudno jest ten film nazwać thrillerem. To zdecydowanie bardziej dramat, na dodatek ten z gatunku psychologicznych, analizujących zachowanie ludzie w ekstremalnych sytuacjach. Nie ma w tym oczywiście nic złego, studium charakteru jest często samo w sobie pasjonującą filmową przygodą. Oczywiście jeśli porządnie nakręconą i zagraną. Richard Eyre umie pisać dobre, chociaż niełatwe scenariusze, ma też dobrą rękę do reżyserii i doboru aktorów. To wszystko procentuje. Niewinna to trudne, ale dobre i bardzo dramatyczne widowisko czwórki aktorów. To Liam Neeson, Antonio Banderas, Laura Linney i równie wspaniała co reszta Romola Garai sprawiają, że patrzymy na historię z uwagą. Przeważnie niepodzielną. To ich emocje tworzą ten film i szyją tę historię: oszukanego męża, porzuconego kochanka, smutnej żony, postawionej przed trudnymi wyborami i córki, rozdartej pomiędzy chęcią zachowania dobrego wspomnienia o matce, a potrzebą odkrycia o niej prawdy. To oni, pod doskonałą batutą Richarda Eyre i we wspaniałym opakowaniu muzyki Stephena Warbecka tworzą opowieść dramatyczną, niepokojącą, niedopowiedzianą niemalże do ostatniej sceny. Przez większość filmu trudno jest się pozbyć wrażenia, że zaraz zdarzy się coś złego, coś niespodziewanego, a kiedy już dzieje się dużo - nie jest to zupełnie to, czego można by się spodziewać.
Eyre prowadzi nas doskonałą ręką fachowca, podsyca niedopowiedzenia, pozwala snuć własne hipotezy, zaprasza do pomysłów. Pokazuje w końcu, że nie mieliśmy racji myśląc, że coś wiemy. Że umiemy wydedukować. Chce i umie nas zaskakiwać. Niby nie robi nic wielkiego, jednak kieruje nas na zupełnie inne tory niż te odnoszące się do prawdy - tylko po to, aby w końcu uświadomić nam ją z prawdziwą brutalnością. Fakt, czasami przeciąga za bardzo sceny, powodując znużenie u swojego widza. Ale można mu to z powodzeniem wybaczyć, bo nawet po zakończeniu filmu, dalej czuć niepokojące dreszcze na karku.
Fot. Filmweb