„Nie czas umierać”, panie Craig. O Bondzie, którego nie umiemy pożegnać

Ostatni Bond Daniela Craiga fot. materiały prasowe
Jak pokazuje krytyka, z którą zderzył się Daniel Craig tuż po otrzymaniu roli agenta 007, sami nie wiemy, o jakim Bondzie marzymy. Nie da się jednak ukryć, że poprzeczka dla kolejnego aktora zawieszona jest dziś bardzo wysoko.
/ 03.10.2021 06:32
Ostatni Bond Daniela Craiga fot. materiały prasowe

Współpraca Daniela Craiga przy legendarnej franczyzie została właśnie zakończona jego piątym i ostatnim filmem w roli Bonda. „Nie czas umierać” dobitnie, a może wręcz zbyt dosłownie, zamyka rozdział Craiga. Dopóki nie zostanie ogłoszony nowy aktor (lub aktorka?) wcielający się w rolę agenta 007, ciężko stwierdzić, czy zakończenie było zabiegiem symbolicznym czy celowym. I co dalej?

Jakiego Bonda potrzebujemy?

Spekulacje dotyczące następnego Bonda kręcą się wokół wielu aktorów, m.in. Toma Hiddlestona, Toma Hardy’ego czy Regé-Jeana Page’a. Scenarzyści „Nie czas umierać” zostawili sobie także furtkę na powołanie do tej roli kobiety – w nowym filmie to Lashana Lynch „odziedzicza” po Bondzie numer 007, który odebrano mu po porzuceniu służby.

Sam Craig zaznaczył jednak, że damski Bond wcale nie będzie symbolem feminizmu w kinie, ale siłowym zabiegiem „upchnięcia” kobiety w rolę, która napisana została dla mężczyzny. „Powinny być po prostu lepsze role dla kobiet i aktorów innych ras. Dlaczego kobieta miałaby grać Jamesa Bonda, skoro powinna być rola równie dobra jak James Bond, ale napisana dla kobiety?” – stwierdził aktor.

Chociaż Lashana Lynch zachwyca w roli nowej agentki, charakter starego 007 to, nie ma co ukrywać, testosteronowy, seksistowski ultra-macho, który w przypadku Bonda oczarowuje i… jakoś nie uwiera, choć może powinien.


Lashana Lynch w „Nie czas umierać”, fot. materiały dystrybutora

Widzowie i media są wyjątkowo mało łaskawi, ale i wyjątkowo mało otwarci na nowych Bondów. Mimo iż dziś do roli agenta coraz częściej rozważa się czarnoskórych aktorów, jeszcze przed nakręceniem „Casino Royale”, Daniel Craig padł ofiarą kolosalnej nagonki zaledwie z powodu… koloru włosów, który nie pasował do dotychczasowych wyobrażeń o brytyjskim szpiegu. Aktor został zmiażdżony przez fanów serii i dziennikarzy jeszcze zanim wyciekły pierwsze zdjęcia z planu.

Szybko jednak udowodnił, że jest najlepszym, co mogło spotkać franczyzę.

Craig. Daniel Craig

Aktor, który wcześniej robił karierę w rolach drugoplanowych, długo opierał się przed podpisaniem umowy z Barbarą Broccoli, dziedziczką praw do szpiegowskiej franczyzy. Bał się, że nie udźwignie roli, na której spoczywa tak wiele oczekiwań. Dzisiaj nie ma już wątpliwości, że lukę po poprzednikach wypełnił z nawiązką.

Jak podkreśla sama Broccoli, wniósł do serii życie emocjonalne Bonda, o które sam walczył z reżyserami, upierając się przy zachowaniu scen ukazujących jego ludzkie oblicze. Bohater, który wcześniej był tylko flirciarzem i czarusiem, a do tego dosyć płytkim, stał się pełnokrwistą postacią ze złożoną osobowością.

Nad powierzchownym urokiem i elegancją Pierce’a Brosnana rozpływali się widzowie i prasa. I być może były one właśnie cechami, których potrzebowała seria w latach 90. Choć Brosnan został dobrze przyjęty w swojej roli, filmom z jego udziałem zaczął, kolokwialnie ujmując… „odjeżdżać peron”. Efekciarskie ujęcia, naciągane fabuły i kreskówkowe gadżety odbiły się w końcu na recenzjach i zyskach, sięgając zenitu po premierze „Śmierć nadejdzie jutro” – jednej z największych, jeśli nie największej porażce rodziny Broccoli.

„Byliśmy gotowi do przemiany, bo nasza seria robiła się zbyt fantastyczna, a Daniel był aktorem, który mógł ją przywrócić na właściwy tor. Był bardziej dramatyczny, emocjonalny i realistyczny” – stwierdził producent, Michael Wilson.

Charakter nowych Bondów nie był zawoalowany i dostrzegalny jedynie w detalach. Nawet bohaterowie nie ukrywali przed widzami, że należą już do innego świata. „Wybuchające długopisy? Już się w to nie bawimy” – powiedział Q do Bonda w „Skyfall”.

Na sukces nie trzeba było długo czekać. Craig błyskawicznie został okrzyknięty najlepszym 007 w historii, nawet przez tych najbardziej sceptycznych. Dzisiaj media i fani żegnają go z wielkim rozrzewnieniem, nie ukrywając, że to jeszcze… nie czas umierać. Premiera „Casino Royale”, jak i późniejszych części, przyniosła wytwórni zyski, o których poprzednie mogły pomarzyć. Bez niewidzialnych samochodów i okularów z rentgenem. I do tego z kobietami, w których można się było zakochać, a nie tylko uwieść i porzucić.

Szpieg, który je kochał

Nowemu agentowi często zarzucano, że stał się zbyt miękki. W filmach Craiga nie brakuje wcale pięknych bohaterek na jedną noc, które (nie do końca wiedzieć czemu) tak bardzo ukochali w Bondzie widzowie. Pojawiają się jednak też takie, które poruszają serce agenta na dłużej – wcześniej, na 20 zrealizowanych przed Craigiem filmów, pojawiła się tylko jedna podobna postać („W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”).

Léa Seydoux i Daniel Craig w „Nie czas umierać”, fot. materiały dystrybutora

Nie da się ukryć, że w większości Bondów, kobiety pełniły dotąd rolę pięknych akcesoriów, a potem owieczek idących na rzeź, aby móc z gracją umrzeć w męskich ramionach bohatera. Choć kiedyś zapewne nie rzucało się to w oczy, dzisiaj protekcjonalne, a wręcz chamskie zachowanie agenta wobec kobiet w pierwszych filmach, zaczyna razić. 007, który z irytacją odpycha towarzyszkę, bo przeszkadza mu w służbowej rozmowie, zapewne o „sprawach, którymi kobiety interesować się nie powinny”, nie jest obrazkiem, który przeszedłby dziś bez echa.

Wraz z wprowadzeniem świata wewnętrznego Bonda, scenarzyści postanowili więc w końcu postawić na bohaterki o złożonej historii, które stają się kimś więcej niż tylko kolejnym gadżetem szpiega. To samo tyczy się pełnych (wcześniej niewykorzystywanego) potencjału ról drugoplanowych, takich jak Moneypenny. Ta infantylna i płyciutka z filmów Brosnana wpada w ekstazę za każdym razem, kiedy wyższy stanowiskiem (a jakże) Bond rzuca jej ochłap w postaci kilku minut swojej uwagi. Nowa, wprowadzona przez Naomie Harris, jest mu równa inteligencją i ambicją, przez co, w efekcie, staje się znacznie bardziej uwodzicielska.

Co dalej?

To, jak będą wyglądać Bond, jego kobiety, gadżety i wrogowie w przyszłości, pozostaje na razie niewiadomą. Zakończenie „Nie czas umierać” jednoznacznie ucina linię fabularną stworzoną przez Craiga i sprawia, że do historii z jego udziałem nic już dodawać nie trzeba. Otwiera to jednak nowe możliwości dla producentów, którzy, po zrealizowaniu „Casino Royale”, wyczerpali już wszystkie możliwości ekranizacji powieści Flemminga.

Nowy 007 może powrócić jako bohater kolejnej historii, niezwiązanej chronologicznie i faktograficznie z poprzednimi. Ale może też płynnie przejść w inną postać, tworząc zalążek zupełnie nowej opowieści. Dla Jamesa Bonda stworzonego przez Daniela Craiga z pewnością jutra już nie ma. Chociaż, jak gdzieś już słyszeliśmy, ponoć jutro nie umiera nigdy.

Czytaj też:
Te piosenki z filmów o Jamesie Bondzie przeszły do historii. Znasz je wszystkie?
Przyjęcie weselne w stylu Jamesa Bonda
Najpiękniejsze kobiety Jamesa Bonda

Redakcja poleca

REKLAMA