Król telewizyjnego kosmosu

Telewizja jest legendą. Legendą są też seriale. Zwłaszcza takie, które na naszych ekranach goszczą nieprzerwanie od kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat. To one dały początek terminowi „spin-off”. Dookoła niektórych wielbiciele zbudowali już swoistą kulturę. Bo jak inaczej nazwać chirurgiczną zmianę uszu, tak aby te przypominały uszy Pana Spocka?
/ 05.05.2010 06:19
Telewizja jest legendą. Legendą są też seriale. Zwłaszcza takie, które na naszych ekranach goszczą nieprzerwanie od kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat. To one dały początek terminowi „spin-off”. Dookoła niektórych wielbiciele zbudowali już swoistą kulturę. Bo jak inaczej nazwać chirurgiczną zmianę uszu, tak aby te przypominały uszy Pana Spocka?

Pamiętacie jeszcze Star Treka? Nasza telewizja nigdy specjalnie go nie kochała, bo jeśli już serial leciał, było to niemalże zawsze w godzinach niedostępnych dla pracującego czy uczącego się widza. Ale nawet u nas kocha go wielu. Serial o podróżach statku Enterprise jest dzisiaj jednym z najbardziej popularnych i kasowych w historii telewizji i kina. Żaden inny nie ma na świecie tylu fanów, tylu – regularnie organizowanych – zlotów, tylu wyznawców. To też jeden z niewielu, który – chociaż w zmienionym formacie –przetrwał na telewizyjnych i kinowych ekranach tyle czasu. I żaden inny nie zarobił dla właściciela praw autorskich równie dużych pieniędzy.

Król telewizyjnego kosmosu
fot. wikipedia.pl

Jego pomysłodawca, Gene Roddenberry wpadł na pomysł serialu już pod koniec lat 50tych, pierwszą koncepcję skończył pisać w 1963 roku. Kiedy Stany Zjednoczone targane były przez antywojenne i antyrasistowskie protesty, kiedy ustrój wewnętrzny daleki był od pokoju, Roddenberry wymyślił serial o statku Enterprise. Jego załoga składała się z ludzi różnych kolorów skóry, różnych kultur i różnej wiary. Wspólnie przemierzali kosmos, odkrywali kolejne planety i kolejne cywilizacje. Na statku Enterprise, ramię w ramię pracowali czarny z białym, Amerykanin z Rosjaninem. Zwłaszcza to ostatnie wydawało się dla stacji telewizyjnych nie do strawienia. W obliczu zimnej wojny, scenariusz Roddenberrego wydawał się być nierealną fikcją, utopią a wizja jego świata żartem. Kolejne telewizje odrzucały scenariusz.

Znalazła się jednak stacja, która podpisała Roddenberrym kontrakt. Niespełna 70 odcinków serialu Star Trek powstało na początku w roku 1966. Na czele załogi Enterprise stanął William Shatner. Już do końca życia miał być „tym aktorem co zagrał Kapitana Kirka”. Spockiem miał już do końca życia być aktor Leonard Nimoy.

Działo się, oj działo

Efekty specjalne realizowano na miarę możliwości tamtych czasów. Dzisiaj aż dziw bierze, że ktoś mógł brać je na serio, a aktorzy byli w stanie zachować na planie powagę. Scenerie obcych planet organizowano w zamkniętych studiach i przy tekturowej scenografii. Groźne potwory „grane” były przez coś, co przypominało krzyżówkę dywanu i chodniczka frotte lub też przez ludzi, którzy odziewali na siebie kostium, bardzo zresztą przypominający wyleniałego misia z Krupówek. Pośród nich, załoga Enterprise – odziana w obcisłe stroje i kuse spódniczki - godnie dokonywała kolejnych podbojów planet, wyciągając refleksyjne i egzystencjonalne wnioski jakimi obdarzała widzów. Mimo częstego poczucia wyższości kulturowej, nie ingerowała w życie innych kultur czy ras.

Z perspektywy perfekcyjnych i bardzo komputerowych efektów specjalnych XXI wieku, oryginalny Star Trek mógłby być dzisiaj z powodzeniem traktowany jako pastisz, parodia gatunku science-fiction. Wtedy był jednak tworem na miarę możliwości ówczesnej telewizji. Mimo dużych oczekiwań i ciepłego przyjęcia przez widzów, serial nie generował jednak spodziewanych zysków. Mimo dość pochwalnych recenzji i masowych protestów wielbicieli szybko podjęto decyzję o jego zakończeniu. Szaleństwo rozpoczęło się pięć minut później.

Trekkies do ataku

Pierwszy klub wielbicieli Star Treka, nazywających siebie nawzajem Trekkies lub Trekkers (fani DS9 to Niners), w momencie założenia liczył sobie 2000 osób. Rok później było ich już 20 tysięcy. To właśnie ten pierwszy klub zorganizował pierwszy zlot fanów serialu, na który zaproszono aktorów grających główne role. W licznych wywiadach Shatner, jak i grający Spocka Leonard Nimoy, wspominali zlot jako jeden z największych wstrząsów swojego życia. Oczekiwali kilkuset osób i paru wywiadów. Na miejscu czekało na nich 50 tysięcy.

I ta liczba zwiększała się systematycznie co rok. Dzisiaj zloty trwają kilka dni, bo wszystkich fanów nie da się pomieścić. Często organizowane jako część większych zjazdów wielbicieli s-f, są dzisiaj eventem masowym, często planowanym kilkanaście miesięcy wcześniej.

Star Trek bardzo szybko stał się też przedmiotem licznych analiz naukowych. Jeszcze w latach 70tych powstały pierwsze dysertacje, praca magisterskie i doktorskie. Ich twórcy wypatrywali w serialu zmyślnego komentarza politycznego, opinii wobec targającej Stanami zimnej wojny, potępienia decyzji podejmowanych przez ówczesnego prezydenta i polityków. Dzisiaj Star Trekowi wytykane jest też pokazywanie i promowanie Ameryki jako państwa skrajnie nieomylnego, państwa którego decyzje są zawsze lepsze niż innych.
Wizja Roddenberrego, choć utopijna, przekonała jednak bez reszty widzów. Nigdy żaden inny serial nie miał tylu zrzeszonych i zdeterminowanych fanów. W 1991 niejaki Paul Settler z małego miasteczka w Arkansas pozwał swoich pracodawców do sądu, twierdząc, że zakaz przychodzenia do pracy w mundurze Gwiezdnej Floty narusza jego swobody obywatelskie. Proces wygrał, otwierając drogę innym, chcącym w życiu codziennym zaznaczyć swoje uwielbienie dla serialu. Wśród nich są osoby chirurgicznie przerabiające sobie uszy na takie same jak u Spocka, czoło na podobieństwo Klingonów, zmieniające oficjalnie nazwisko na Kirk czy Uhura czy chociażby malujące slogany uwielbienia na swoich samochodach. Nigdy nie odpuszczą ani jednego zlotu fanów, choćby trzeba było jechać na niego przez cały kraj. Pozdrawiają się najczęściej podniesioną dłonią z palcami złączonymi po dwa w literę V. „Live long and prosper” – żyj długo, w dobrobycie, jak głosi stare Vulcańskie powiedzenie. Zwroty takie jak „beam me up Scotty” (prześlij mnie na statek Scotty), „to boldly go where no man has gone before” (aby odważnie kroczyć tam, gdzie nie był wcześniej żaden człowiek) weszły do słownika nie tylko Trekkies ale większości współczesnych Amerykanów. Nie trzeba ich nikomu wyjaśniać. Przecież to takie oczywiste.

Potężny biznes

Dzisiaj Star Trek, licencyjna własność CBS to potężne konsorcjum i jeszcze większe źródło zysków. Mimo śmierci autora w 1991 roku, gwiezdna wyprawa kolejnych załóg trwała i trwa dalej. Dzisiaj na koncie jest pięć seriali telewizyjnych, kilkanaście pełnometrażowych filmów, setki książek i kilkadziesiąt gier komputerowych. Do 2008 roku istniał też tematyczny park rozrywki w Las Vegas. Niestety pokonał go amerykański kryzys.

Ostatni film kinowy (2009), powracający do historii młodości Jamesa Kirka zebrał sobie przyzwoite recenzje a, co znacznie ważniejsze, oddanie fanów. To oni i ich pieniądze zapewniają przecież kontynuację sagi. Premiera kolejnego jest już zapowiedziana na 29 czerwca 2012. Przyjdzie nam poczekać. Ale czego to nie robi wierny Trekkie. Ja już odliczam dni w kalendarzu.

Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA