Célimène ma trzydzieści pięć lat. Jest pisarką, której zabrakło inspiracji do pisania. Jest ekscentryczna, a jedynym powodem, żeby stąpać twardo po ziemi jest jej siedmioletni syn Adam.
Anaïs ma siedemnaście lat. Jest młoda, nowoczesna i ma w sobie arogancję typową dla młodego pokolenia. Prześladuje Célimène, przegląda jej pocztę, wszędzie jej wypatruje.
Anaïs chce przekonać Célimène do opisania jej historii, proponuje więc siebie jako temat.
Nic obu kobiet nie łączy, ani ich nie dzieli, upór jednej ściera się z wewnętrznym zamknięciem się drugiej.
Wywiad z reżyserką filmu: Sophie Fillières:
„Kot jaki jest, każdy widzi” to przede wszystkim historia relacji dwóch kobiet. Jaki jest jej charakter?
- To zderzenie dwóch osobowości. Chciałam pokazać historię zaangażowanych w związek osób, dla których nie jest to ani miłość ani przyjaźń. Pragnęłam wydobyć przede wszystkim to coś „ludzkiego”, co może je łączyć. To historia wzajemnej relacji dwóch istot ludzkich, z których każda jest „przy okazji” także kobietą. Potrzebowałam odejść tu od klasycznych modeli związków i ukazać nieco inny charakter więzi. Chodziło mi o analizę relacji ich obu do siebie wzajemnie, o to co zrobić, by udało się dotrzeć do jednej tak, by z nią być oraz jak się zachować, by móc zostawić tę drugą. To, co interesuje mnie najbardziej to związek tych kobiet i to w jaki sposób odnoszą się do siebie. W pewnym momencie filmu Célimène stwierdza, że nie są ani dwiema dziewczynami, ani dwiema kobietami. Są po prostu tej samej płci! Ale to już coś!
Reżyseruje Pani swoją córkę Agathe, już wcześniej pracowała Pani na planie ze swoją siostrą Hélène. Czy praca z rodziną jest Pani potrzebna?
- Oczywiście. Napisałam rolę Anaïs z myślą o Agathe. Widziałam ją w tej roli od samego początku. Agathe i Anaïs tworzą całość, którą chciałam ukazać na ekranie.
Nie nakładają się na siebie, nie potrzebują żadnych odniesień, by jedna czerpała z drugiej i odwrotnie. Zjawisko przenikania się ich wzajemnie było dla mnie fascynujące: raz widzieć ją jako filmową postać, a raz jako moją córkę... Jednak tylko razem tworzą złożoną całość.
Agathe bywa też sarkastyczna. Dobry tego przykład dała w scenie pierwszego spotkania obu bohaterek, pod parasolem, kiedy Anaïs odważnie odczytuje list napisany nie przez nią do Célimène.
Czy od początku widziała Pani Chiarę Mastroianni w głównej roli?
- Na samym początku pisania scenariusza pomyślałam przez chwilę o mojej siostrze Hélène, jednak w miarę rozwoju historii i postaci Célimène/Natalie, zaczęłam mieć wątpliwości. Na moja ostateczną decyzję wpłynęło to, że nabrałam zupełnej pewności, iż Agathe to idealna Anaïs, a zatem wizja mojej siostry i córki razem na ekranie stała się dla mnie zbyt realistyczna. Całkiem wyparłaby fikcję w scenariuszu, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Miałabym oczywiście wspaniały materiał do obserwacji, dużo bardziej namacalny, niż wymyślona historia, jednak nie taki, jaki chciałabym sama „odkryć”.
Z Chiarą od dawna chciałam pracować. Wprawdzie nie znałam jej i śledziłam z dala jej karierę, jednak po pierwszej lekturze scenariusza było dla mnie oczywiste, że to właśnie ją chcę w tej roli. Jej głos, inteligencja i prawdziwa dojrzałość mnie zaintrygowały. Jest także bardzo zabawna, pełna wdzięku, ale twardo stąpa po ziemi. Trudno było uwierzyć, że sama mogła by się tak życiowo pogubić jak Célimène, a jednak świetnie oddała tę postać, „przywdziała” ją razem z niezbyt szykownym, dżinsowym kostiumem. Chiara i Agathe - ich różne sylwetki, twarze, ciała, to prawdziwy spektakl dla oka, coś, co dopełnia całości i przyciąga. To była prawdziwa przyjemność obserwować je razem na ekranie.
Célimène i Anaïs nie dotykają się. Podobnie jak bohaterowie wcześniejszych Pani filmów zawsze powstrzymują się niemal w ostatniej chwili.
- Nie dotykają się fizycznie, jednak silnie oddziałują na siebie komunikując się w ten sposób ze sobą. Moim zdaniem kino przemawia do widza w sposób fizyczny. Myśli wyrażane są słowami, jednak mózg przekazuje informację całemu ciału. Aby wyrazić dany przekaz ciało jest w ruchu, struny głosowe wibrują, język układa się w ustach i ostatecznie wytwarzany jest głos. Pisząc scenariusze staram się zawsze trzymać zasady, iż słowo jest wytworem fizycznym. To właśnie słowo tworzy w filmie akcję.
- To prawda. Jest zresztą nawet taki moment w filmie, kiedy Célimène/Nathalie przestaje się nagle odzywać. Zupełnie tak, jakby poddawała w wątpliwość także sens użycia słowa mówionego, dźwięków wychodzących z naszych ust i chcących coś wyrazić w ramach zwartej całości zwanej mową. Staram się w swoich filmach pokazywać inne środki przekazu, bardziej ekonomiczne niż dialogi. Słowa powodują postęp filmowej historii, opisują filmowe kadry, które mimo iż nie pokazane, są jednak widziane przez widzów. Kiedy Célimène mówi Anaïs, że czuje się z nią najbardziej ludzka, że to właśnie ją jedyną zabrałaby na bezludną wyspę, wówczas mam nadzieję, że każdy widz widzi niebieskie morze, pływającą łódź, drzewo kokosowe.
To także sposób na opowiedzenie w filmie tego, co wydarzyło się poza kadrem.
Kiedy bohater grany przez Malika Zidi opowiada o tym, jak widział się z Anaïs, jak w czasie rozmowy z nią zwróciła mu listy, to widzimy naprawdę tę scenę, jest ona częścią całości, a polegamy przecież tylko na wypowiadanych słowach.
Jaką funkcję pełni postać męska, w którą wciela się Malik Zidi?
- Nie można sobie wyobrazić filmu bez mężczyzny, bez męskiego punktu widzenia; postać ta stanowi równowagę dla niesfornych kobiecych natur obu bohaterek.
Chciałam również przedstawić temat separacji, absurdu oczekiwania na osiągnięcie tego stanu, tak jakby miało sens czekanie na z góry poniesioną porażkę.
Postać Antoine’a pojawia się w kilku scenach, jednak uosabia fragment życia Célimène, ich zmaganie się z życiem we dwoje.
A co symbolizuje postać Anaïs?
- Anaïs pozwala wyostrzyć kontrasty osobowości Célimène, jednak nie można tej postaci uprościć do roli archetypu. Ma swoją własną drogę do przebycia. Rozpoczyna się ona w momencie, gdy pragnie zwrócić na siebie uwagę pisarki i proponuje swą osobę na temat następnej powieści. Nie jest dokładnym wcieleniem inspiracji czy chaosu. Jest nieco baśniowym elementem tej historii, jak chochlik czy dobra wróżka. Pozwala niemożliwemu się spełnić.
Czy Celimène potrzebuje Anaïs?
- Nie wiem czy jej potrzebuje, pewnie chciałaby, ale sama tego nie wie. Célimène jest w stanie zawieszenia. Do pokonywania trudów codzienności zmusza ją jej syn. Ona sama nie wykazuje cech depresji czy przygnębienia, jest po prostu w danej chwili nie w tym miejscu, którym by chciała być – zawieszona pomiędzy mieszkaniem u swojej trudnej charakterem matki a jej własnym, w którym chwilowo nie może mieszkać z powodu remontu – ale żyje nadzieją na to, że sytuacja się polepszy. Wyremontuje mieszkanie, znajdzie miłość, znowu zacznie pisać... Obie bohaterki zyskają na znajomości to, że dorosną. Pozwolą sobie na pewną intymność, dla Anaïs będzie to być może coś w rodzaju zbliżenia miłosnego, dla Célimène inspiracją do pisania. Niemal przypadkowo dadzą sobie nawzajem coś ważnego.
Jaki jest Pani własny stosunek do pisania?
- Piszę dosyć powoli i nie zawsze w stanie euforii, mimo iż właśnie ten etap pracy naprawdę lubię. Punktem wyjścia jest dla mnie zawsze scena, w której od razu nakreślam sylwetkę głównego bohatera. Czasem może być to zdanie, z którego wynika dalszy ciąg zdarzeń i tak dalej. W moich filmach bez wątpienia najważniejszy jest scenariusz i nie ma w nich takich elementów, jak choćby wyszukane ujęcia kamery. Nie udało mi się dotąd napisać niczego, co nadawało by się do czegoś innego, niż film. Próbowałam teatru, jednak jak dotąd bez sukcesu. Przed napisaniem danej sceny muszę ją sama widzieć i zarazem wiedzieć, że zostanie sfilmowana. Że postaci będą siedziały lub stały, widziane z profilu bądź od tyłu, że będą zwrócone ku sobie lub będą siedziały obok siebie. Piszę jedynie wtedy, gdy wiem, że od słów będę mogła zdystansować się poprzez filmowy obraz. Czuję się dzięki niemu bezpieczna.