Przyjemne dla oka, bardzo przyzwoite kino sensacyjne. Takie filmy można oglądać podczas weekendowych wypadów do kina. Nie jest to kino,do którego można by chcieć wracać, ale obejrzeć można bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Dobry, trzymający w napięciu, wciągający film.
Kapitan Colter Stevens budzi się w całkowicie nieznanym mu, pędzącym pociągu. Siedząca naprzeciwko kobieta wydaje się go doskonale znać, chociaż nazywa go innym niż jego imieniem. Osiem minut później cały pociąg eksploduje, a Stevens budzi się wewnątrz jakiejś kapsuły, z wywołującą go przez mikrofon kobietą. To właśnie ona przypomina mu, że bierze udział w specjalnym tajnym programie, który pozwala mu na dostanie się do świadomości jednego z pasażerów pociągu, w którym kilka godzin wcześniej wybuchła bomba. Może w tej świadomości przebywać jedynie ostatnie 8 minut przed wybuchem, wracać za to może wielokrotnie. Wojsko prosi kapitana, aby czynił to do czasu aż znajdzie odpowiedzialnego za zamach terrorystę. Stawką jest życie kolejnych ludzi, następna bomba ma bowiem wkrótce wybuchnąć w samym centrum Chicago.
Przyjemnie ogląda się film, w którym coś dzieje się bez przerwy. A tutaj dzieje się cały czas. Kiedy robi się film z powtarzającymi się sekwencjami, trzeba bardzo uważać, żeby nie znudzić widza tymi samymi ujęciami. Tak było chociażby w „8 częściach prawdy”, gdzie w pewnym momencie trudno już było ukryć znużenie powtarzającymi się, niemalże identycznymi scenami. Na szczęście Duncan Jones, reżyser „Kodu nieśmiertelności”, w pewnym momencie przestaje powtarzać te same sekwencje, pokazując je w wielkim skrócie, coraz częściej wprowadzając nowe elementy historii. To właśnie dlatego „Kod” ani na chwilę nie traci na wartkości, gnając do przodu tak samo szybko jak leci ten nieszczęsny, skazany na zagładę pociąg. Poszukiwania terrorysty ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem, które jednak troszkę się zmniejsza w momencie kiedy wątki schodzą na znacznie bardziej osobiste tory, te miłosne, czy te rodzinne. Nie przepadam za wsadzanymi wszędzie wyciskaczami łez, ale cóż, takie jest najwyraźniej rynkowe prawo Hollywood. Ten film broniłby się równie doskonale, jako porządna, doskonale poprowadzona dawka sensacji, nieźle zagrana, nie tylko przez Jake’a Gyllenhaala, ale także przez obsadę bardziej drugoplanową, uroczą jak zawsze Verę Farmigę, Jeffrey’a Wrighta czy też wiecznie niedocenianą Michelle Monaghan. To oni, wraz z niezłym scenariuszem tworzą doskonały thriller, bardzo dobry film sensacyjny, który ogląda się bez znudzenia przez półtorej godziny. Takie filmy powinny trwać dokładnie tyle, zanim spadnie zainteresowanie widza. Tutaj nie spada. Można z powodzeniem iść do kina.
Fot. Filmweb