W czasach, w których trudno o prawdziwe wzruszenia i emocje, Feliks Falk odnalazł klucz do ludzkiego serca. Ile jest w nas miłości? Jak wiele jesteśmy w stanie z siebie poświęcić? Czy jest cena, której nie zapłacimy, gdy w grę wchodzi życie ukochanej osoby? Czy naprawdę jesteśmy tak dobrzy, jak o sobie myślimy?
Film został doceniony podczas 35. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Feliks Falk otrzymał za „Joannę” nagrody w kategorii najlepszy reżyser oraz najlepszy scenarzysta. Jury doceniło również kostiumy i charakteryzację w filmie.
W filmie występują:
Urszula Grabowska jako Joanna
Sara Knothe jako Róża
Joachim Paul Assböck jako major
Stanisława Celińska jako Kamińska
Monika Kwiatkowska jako Marta
Halina Łabonarska jako matka Joanny
Iza Kuna jako Ewa
Kinga Preis jako Staszka
Wywiad z reżyserem filmu Feliksem Falkiem:
Czy „Joanna” jest oparta na faktach?
- Jest zainspirowana sytuacją, która zaistniała w rzeczywistości. Ta sytuacja była elementem większej całości. Ale w filmie to jest dosłownie jedna scena. To ta początkowa, w kawiarni. Tak się rzeczywiście stało, a potem los dziewczynki był zupełnie inny, był bardziej skomplikowany. Ale ja go odrzuciłem i zająłem się głównie relacją między kobietą, która się nią zaopiekowała, a tą małą dziewczynką.
Reszta tej historii nie była ciekawa?
- Była bardzo ciekawa. Tylko, że nie nadawała się na mój film. Oczywiście los dziewczynki był bardzo dramatyczny, ponieważ była ona przechowywana w różnych miejscach, ale mnie chodziło o coś innego. Mnie chodziło przede wszystkim o to, żeby pokazać dramat osoby, która się nią zaopiekowała. Taki sobie postawiłem cel i do niego dążyłem.
Co nowego w „Joannie” może odnaleźć osoba, która widziała „Dzieci Ireny Sendlerowej”, „Pianistę”, czy jakiekolwiek filmy, które dotykają tej tematyki?
- Przykłady, które pan wymienił dotyczą ludzi, którzy świadomie podejmowali pewne decyzje. Nawet nie o to chodzi, że świadomie, ale o to, że od początku reprezentowali pewną postawę. Oczywiście ryzykowali życiem. W „Joannie” natomiast pokazany jest dramat jednostki, która nie prezentowała takiej postawy od początku. W ogóle o tym nie myślała, została w pewnym sensie uwikłana w tę sytację. Potem okazało się, że była osobą odważną, konsekwentną. Moja historia różni się również od innych tym, że postacie, zarówno dobre, jak i złe nie są przedstawione w sposób oczywisty, jednowymiarowy „Zły Niemiec” nie jest do końca złym Niemcem, nie jest stereotypowym Niemcem. Myślę, że nic nie jest tu czarno-białe, wszystko można różnie interpretować.
Urszula Grabowska w roli Joanny to była pierwsza Pana myśl?
- Tak. To znaczy w trakcie pisania zastanawiałem się, kto mógłby zagrać Joannę. Ula miała kiedyś u mnie zagrać w serialu, który nie powstał. Dziesięć lat temu, kiedy była jeszcze w Szkole Teatralnej. Potem widziałem ją w „Przedwiośniu”, później właściwie nie grała w ważniejszych filmach. Grała w serialach. Ale obserwowałem ją. Zawsze uważałem, że jest to jedna z najzdolniejszych młodych aktorek w Polsce.
Spełniła pańskie oczekiwania?
- W dwustu procentach.
Była jakaś sytuacja trudna dla Urszuli Grabowskiej? Scena, w której akowcy golą jej głowę była dla niej dużym przeżyciem?
- Decyzja o ogoleniu głowy została podjęta wcześniej i prawdę mówiąc to ja się wahałem, a ona była zdecydowana, ponieważ zidentyfikowała się z tą postacią. Bardzo chciała ją zagrać, ponieważ było to dla niej ważne wyzwanie. Chciała pójść na całość, do końca. Była możliwość zrobienia peruki, ale nawet wykonana w Niemczech nie zawsze jest doskonała.
A samo golenie włosów nie wpłynęło na nią negatywnie?
- Trudno mi powiedzieć, bo mi się nie zwierzała. Ale myślę, że w momencie, kiedy podjęła decyzję, chyba już się tym bawiła. Natomiast podejrzewam, że potem, jak już miała się gdzieś pokazać, rodzinie, czy ludziom, to z tym były już pewnie kłopoty. Ale czas szybko leci, włosy już jej odrosły.
Dziewczynka, która gra Różę została wybrana z castingu?
- Ona została wybrana z castingu, przy czym początkowo miała grać inna dziewczynka, chodziło o pewną umiejętność bycia przed kamerą. Ale matka poprzedniej wycofała się właściwie tydzień przed zdjęciami. Uznała, że ta rola nie jest dobra dla dziecka z różnych powodów. Sara okazała się jednak dobrym wyborem.
Miała siedem lat?
- Nawet sześć i pół. Była dzieckiem, naprawdę dzieckiem. Wybraliśmy ją przede wszystkim dlatego, że była bardzo fotogeniczna. Mogła się nie odzywać, a skupiała na sobie oczy widza. I to się sprawdziło. Oczywiście gorzej było z graniem. Trudno to nawet nazwać graniem. To wymagało olbrzymiej pracy.
Uczyła się kwestii na pamięć?
- Mało, że się uczyła. Ona znała także kwestie swojej partnerki, czyli Uli Grabowskiej. To jest bardzo zdolna dziewczynka, przerastająca inne dziewczynki w swoim wieku. Bardzo inteligentna. Niemniej jednak miała sześć i pół roku i na planie trzeba było z nią powtarzać szereg ujęć. Cieszę jednak, bo efekt jest niezły.
Na tegorocznym festiwalu w Gdyni, otrzymał Pan dwie ważne nagrody indywidualne, za reżyserię i scenariusz. A zwyciężyła „Różyczka”. Nie dziwi to Pana?
- Zadaje mi pan bardzo niezręczne pytanie. Inni byli prawdopodobnie bardziej rozczarowani. Ja nie czuję się rozczarowany, bo mój film otrzymał w sumie cztery nagrody. Ponieważ sam nie raz byłem w jury i jemu przewodniczyłem, wiem, że to nie jest takie proste. Ale są przecież reżyserzy, którzy mogą czuć się bardziej rozczarowani, bo nie otrzymali nic albo jakieś drugorzędne nagrody. Ja już tyle nagród otrzymałem, że nie czuję się niedowartościowany. Tym bardziej, że „Różyczka” jest bardzo ciekawym filmem. Ale oczywiście było też parę innych interesujących filmów na festiwalu, które mogą czuć się pominięte. Tak zawsze jest.
Mnie chodziło o coś innego. O to, że jeden film dostaje główne nagrody indywidualne, a inny zwycięża.
-Żeby się na ten temat wypowiedzieć, musiałbym być z boku. Nie brać udziału w konkursie.
"Joanna", Reżyseria i scenariusz: Feliks Falk, Produkcja: Polska, 2010, Dystrybucja: ITI Cinema, Premiera filmu: 26 listopada 2010