Dziwny, mocno nierówny film, trochę horror, ciut thriller, bardzo ciut film s-f. Można obejrzeć, nawet pomimo dość dużej schematyczności i częstego korzystania z tradycyjnych chwytów na przestraszenie widza. Jest się czego przestraszyć i jest co podziwiać.
Za przełomem naukowym musi stać ciężka praca. Wiedzą to Clive (Adrien Brody) i Elsa (Sarah Polley), spędzający w laboratorium większość swojego czasu. Dowolnie krzyżując zwierzęce DNA, tworzą hybrydy, zdolne do wytworzenia wielu leczniczych białek. Właściciele koncernu dla którego pracują, doceniają ich wysiłki, dając im swobodę działania i autonomię. Nie chcą jednak zgodzić się na skrzyżowanie zwierzęcego DNA z ludzkim, mimo iż Clive i Elsa zgodnie twierdzą, że taki eksperyment mógłby doprowadzić do wyleczenia wielu ciężkich chorób genetycznych. Naukowcy, na własną rękę postanawiają sprawdzić, czy kombinacja DNA jest w ogóle możliwa. Elsa tworzy zarodek i wszczepia go w sztuczne łono. Zarodek rośnie. A chwilę potem jest już za późno, żeby przerwać eksperyment. Rodzi się Dren…
To oczywisty, pełen równie oczywistych morałów traktat o tym, że niezależnie od potencjalnych zysków, pewne granice nie powinny być przekroczone. Mógłby z powodzeniem funkcjonować jako atrakcyjny film propagandowy dla organizacji przeciwnych klonowaniu czy też modyfikowaniu ludzkiego DNA. Nie znaczy to jednak, że nie ogląda się go dobrze, bo to też całkiem przyzwoite kino z pogranicza thrillera, horroru i filmu s-f. Efekty specjalne, czyli przede wszystkim postać Dren, początkowo animacji, później ucharakteryzowanej aktorki, są pierwszorzędne. Dren jest tak dobrze wkomponowana w tło, że naprawdę trudno jest uwierzyć, że mogłaby być nierzeczywista. Duża w tym zasługa Guillermo del Toro, który film wyprodukował. Kto jak kto, ale ten bez wątpienia ma rękę do bardzo dobrych efektów specjalnych, nie przesadzonych, sensownych, kiedy trzeba wywołujących odpowiedni poziom grozy. To właśnie del Toro jest dzisiaj niekwestionowanym mistrzem kreowania napięcia przy użyciu minimalnej ilości technologii. Wielu mówi, że to właśnie on powinien stanąć za kamerą piątej części Obcego, która tylko w jego rękach może osiągnąć odpowiedni poziom jakości.
Tutaj to właśnie on odpowiedzialny jest za wizerunek Dren, istoty częściowo ludzkiej, częściowo zwierzęcej. To właśnie Dren przyciąga naszą uwagę i „wykonana” jest perfekcyjnie. To dzięki niej (i grającej ją aktorce) da się czuć narastającą atmosferę napięcia, poczucia, że lada zdarzy się coś złego. Dren, nawet wyłącznie w animacji jest znacznie lepsza niż odtwarzający główną rolę Brody i Polley, być może nawet nie słabi ale włożeni w zbyt schematyczne, zbyt stereotypowe role. Elsa z roli stricte naukowca popada w tą nadopiekuńczej matki, balansuje między jedną a drugą, często przekraczając dozwolone w obu granice. Clive bierze na siebie tradycyjną rolę „głowy rodziny” ale i on daje się ponieść emocjom. To nieprzewidywalna postać Dren przyciąga największa uwagę, nie tylko ze względu na swoją wyjątkowość ale na zwykłą, ludzką ciekawość tego, jak potoczą się jej losy.
A potoczą się, przyznać trzeba ciekawie. Po dość długim (godzinnym?) rozwinięciu, film wpada na najlepszy tor horroru. To dla tego ostatniego pół godziny można przeboleć schematyczność całego scenariusza, jego szablonowość. To film nierówny, ale jednak plasujący się w grupie tych wartych obejrzenia. Bo w końcu ważniejszy jest mocny koniec niż początek. Chyba odwrotnie byłoby jednak strasznie nudno.