"Incepcja" - We-Dwoje.pl recenzuje

To bardzo wymagający film, zdolny nagrodzić swojego widza, jednak wymagający jego całkowitej uwagi. Mimo dość fantastycznej fabuły, jest dość ciężki w odbiorze, może też się dłużyć. Warto obejrzeć, przynajmniej dla samych efektów specjalnych.
/ 03.08.2010 09:27

To bardzo wymagający film, zdolny nagrodzić swojego widza, jednak wymagający jego całkowitej uwagi. Mimo dość fantastycznej fabuły, jest dość ciężki w odbiorze, może też się dłużyć. Warto obejrzeć, przynajmniej dla samych efektów specjalnych.

Tytułowa incepcja to termin określający dosłowne zasianie pomysłu w czyimś umyśle, tak aby zainspirować jakiś sposób postępowania, przy jednoczesnym zasugerowaniu właścicielowi umysłu, że pomysł jest jego własnego autorstwa. Takiego zadania podejmuje się Cobb (DiCaprio), zawodowy "przeszukiwacz" snów innych, wyszukujący ich sekrety, tak aby sprzedać je zainteresowanym. Ma wejść do umysłu niejakiego Fishera (Murphy) i skutecznie przekonać go, aby podzielił imperium swojego ojca. W ten sposób da zdecydowaną przewagę konkurencji. Cobb kompletuje zespół specjalistów od incepcji, nie jest jednak w stanie przewidzieć wszystkich problemów z jakimi przyjdzie mu się spotkać w kolejnych fazach podświadomości, między innymi dość brutalnych spotkań z nieżyjącą małżonką.

Samo założenie wędrówki po śnie jest dla kinomana szalenie interesujące, to przecież niby rzeczywisty świat, jednak całkowicie nieograniczony, świat gdzie wyobraźnia może zrobić wszystko co tylko przyjdzie jej do głowy. Film Nolana to bez wątpienia koncepcja ciekawa, to też jednak jeden z tych filmów, które wymagają od widza całkowitej uwagi. Kiedy chociaż na chwilę myśli odbiegną w innym kierunku, bardzo trudno jest z pełnym zrozumieniem wrócić do fabuły. Fabuły szalonej, wizjonerskiej, mocno prowadzonej, fabuły gdzie światy przenikają się nawzajem, gdzie rzeczywistość miesza się ze snem.

Technicznie to film doskonały, zrobiony nie tylko z rozmachem ale też z myślą o malutkich szczegółach, które - jeśli tylko są odpowiednio sfilmowane - mogą stanowić efekt wywołujący równie mocne emocje co te "większe" odpowiedniki. Świat snu robi ogromne wrażenie, zwłaszcza scena spaceru Cobba z Ariadne powinna trwale zapisać się na liście najlepszych scen w gatunku science - fiction. Mimo iż niemalże stricte komputerowe, efekty specjalne wydają się naturalne, tak jakby całkowicie naturalnym było zaginanie się połaci ziemi jak w kostce Rubika, tak aby bohaterowie spokojnie weszli na nią pod kątem 90 stopni. Ta naturalna, a jednak całkowicie surrealistyczna sceneria jest po prostu fenomenalna, angażująca i wciągająca. To kolejny dowód na to, że technika w kinie ma się dobrze i można zastosować ją bezbłędnie.

Perfekcja odnosi się też do aktorstwa, chociaż (zdaniem subiektywnym) znacznie lepsi niż Leonardo DiCaprio (kiedy ktoś go w końcu obetnie?!) są bohaterowie, przynajmniej w teorii drugoplanowi. Swoimi filmami Nolan zdołał wyrobić sobie taką markę, że bez trudu zgarnia mistrzowską warsztatowo ekipę. Oprócz przyzwoitego jak zawsze DiCaprio, mamy tutaj olśniewającą jak zawsze Marion Cotillard, wspaniałą Ellen Page, mistrzowskiego Toma Hardy. To oni wraz z efektami specjalnymi są dwoma głównymi argumentami, za obejrzeniem tego filmu. Na drugim miejscu, zaraz za podium jest przepiękna muzyka Hansa Zimmera.

Ten film mógłby być doskonały. I zabrakło niewiele. Niestety Nolan dostał nieskończony chyba budżet, dlatego całość przeciągnął do 150 minut, wydłużając jednocześnie każdą możliwą sekwencję. Te, choć wizualnie zapierające dech w piersiach, po kilkunastu minutach zaczynają męczyć i nużyć. Po całym filmie, mimo iż pod wrażeniem, trudno jest jednak nie wyjść zmęczonym. Jest prawie perfekcyjnie. Tylko mogłoby być ciut krócej. Tak ze 40 minut krócej.

Fot. filmweb.pl