O tym, że Francuzi umieją robić dobre, konkurujące z zachodnimi komedie, wiemy już od dobrych paru lat. Szkoda tylko, że to oni sami woleli osiąść na laurach, korzystając po raz kolejny z tych samych wzorców i schematów. Efektem jest lekkostrawna, przyjemna komedia, taka jednak, która nie zostanie w głowie nawet 5 minut dłużej niż zajmuje wyjście z kina.
I nie pomaga ani głupi tytuł, ani nawet zatrudnienie, dawno nie widzianej w kinie komercyjnym Vanessy Paradis, tym bardziej, że jest ona znacznie gorsza niż partnerujący jej Romain Duris. Gra on Alexa, speca od rozbijania cudzych związków, który - wraz z dwójką przyjaciół - zarabia w ten sposób na życie. Kieruje się oczywiście szlachetnymi zasadami, twierdząc, że nigdy nie rozbija związków, w których kobiety wydają mu się szczęśliwe. Kiedy jednak właściciel jego długów, dość obcesowo domaga się ich uregulowania, Alex zapomina o swoich regułach i skwapliwie zgadza się rozbić dość szczęśliwy związek Juliette i Jonathana.
A reszta? To półtorej godziny gagów, wszystkich już kiedyś widzianych w wielu innych filmach. To filmowe zdobywanie kobiety poprzez mało wyrafinowane sztuczki, prowadzące do tego, do czego zaprowadziły już setki filmowych bohaterów. Nie zabraknie co najmniej jednego dowcipu, naigrywającego się z taniej polskiej siły roboczej we Francji. Będą też takie, które widział już chyba każdy, kto choć raz był w kinie na tzw. komedii romantycznej. I tylko takie. Ogląda się to lekko i przyjemnie, jednak bez specjalnego zainteresowania i jakiegokolwiek zaangażowania w przedstawianą historię. Wszyscy są ładni, stosownie komediowi, czasami jednak zbyt przesadzeni, nadmiernie emocjonalni. Grają poprawnie, prowadząc historię do tego samego końca, do którego inni aktorzy doprowadzili już setki innych filmów. Jeśli nie macie jeszcze dosyć, można z powodzeniem iść do kina. Nie będzie nieprzyjemnych (przyjemnych też niestety nie) niespodzianek. Będzie jak zwykle. Niech każdy zadecyduje za siebie.
Fot. Filmweb