Po obejrzeniu zwiastuna najnowszego obrazu Martina Campbella nie robiłam sobie zbyt dużych nadziei. Byłam wręcz przekonana, że podobnie jak w przypadku "Thora" nastąpi przerost formy nad treścią, że film będzie miałki, stworzony tylko pod kątem efektów 3D, w gruncie rzeczy nie wart pieniędzy i poświęconego mu czasu. No i byłam w błędzie. Dlaczego?
Nie jest tajemnicą, że scenariusz do tego filmu powstał na kanwie jednego z komiksów wydawnictwa DC Comics, które zrzesza takich superbohaterów jak Batman, Superman, Wonder Woman czy Flash. Szmaragdowi obrońcy pokoju i sprawiedliwości z niewielką przerwą strzegą międzygalaktycznego porządku od przeszło siedemdziesięciu lat. Dzięki Campbellowi oraz grupce scenarzystów po raz pierwszy także na dużym ekranie.
Akcja filmu toczy się wokół Hala Jordana, najmłodszego rekruta i pierwszego człowieka w szeregach tej niecodziennej grupy wojowników, zwących się Green Lantern Corpus. I tak obserwujemy jak Hal nabywa nowe moce, jak uczy się nad nimi panować, jak stara się pokonać własne lęki, by stawić czoła szalenie groźnemu Parallaxowi. Schemat wałkowany po tysiąckroć w tego typu produkcjach. Bo czy Peter Parker dzięki swoim pajęczym sieciom od razu potrafił latać pomiędzy nowojorskimi wieżowcami? Nie. Najpierw musiał je przecież poskromić.
Obraz Campbella jest przewidywalny i nierówny, bo nie wiadomo, czy skierowany do dzieci, zwykłych widzów czy fanów komiksu. A mimo to ogląda się go całkiem przyjemnie i nawet z dużym zainteresowaniem. Myślę, że dużą zasługę można tu przypisać Ryanowi Reynoldsowi. Złośliwi twierdzą, że aktor zatrudniany jest do wielu filmów po to, by pokazać swoją imponującą klatę. I owszem pokazuje ją także w "Green Lantern", lecz przy okazji jest dowcipny i wyluzowany. Widać, że świetnie się czuje w swoim nowym zielonym wcieleniu. Przy nim nawet Blake Lively wypada zaskakująco dobrze, choć w gruncie rzeczy jest i chyba już zawsze pozostanie aktorką jednej roli. Warto też zwrócić uwagę na kreację Petera Skarsgaarda oraz całą masę stworzonych specjalnie z myślą o 3D efektów specjalnych, które - pragnę to podkreślić - naprawdę znajdują w tym filmie zastosowanie, nie stanowią ozdobnika, a integralną część opowiedzianej w tym obrazie historii.
"Green Lantern" nie jest ambitnym filmem, nawet się nie sili, by takim być. To lekka, okraszona wartką akcją i dobrym humorem opowieść próbująca uzmysłowić nam, że każdy z nas się czegoś boi, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, i że zamiast poddawać się temu strachowi, warto go zdusić w zarodku. Momentami trochę za ckliwa czy patetyczna, lecz w ogólnym rozrachunku warta zobaczenia jej na dużym ekranie.