Gatunek. Część 17. kolekcji

Pozaziemskie cywilizacje dokonywały inwazji na Ziemię już na różne sposoby. Oczywiście, nie w rzeczywistości, a w literaturze i filmie. Najpierw robiły to najzwyczajniej, metodą batalistyczną, tak jak atakują obce krainy armie ludzi. Przybywali z niedaleka, z Marsa, najwyżej z okolic najbliższej gwiazdy.
/ 18.11.2008 13:56

Z czasem, gdy „klasyczna” inwazja Marsjan trąciła już banałem, nieprzyjazne formy inteligentne zaczęły przybywać z innych galaktyk, bądź po prostu gdzieś z kosmosu. Nie zawsze robiły to w sposób dostrzegalny dla ludzi, nie zawsze w formie gotowej do ataku, niekiedy potrzebowały czasu, by w warunkach ziemskich osiągnąć postać dojrzałą. Nikt jednak nie wpadł jeszcze na pomysł, aby podboju Ziemi i wyniszczenia ludzkości próbować dokonać, wykorzystując zwykłą naukową informację.

Twórcy „Gatunku” postanowili wziąć na warsztat następujący pomysł. Ludzkość już od paru dziesięcioleci próbuje nawiązać kontakt z hipotetycznymi mieszkańcami innych planet, wysyłając nieustannie w przestrzeń kosmiczną sygnały z uporządkowaną informacją o sobie i skanując niebo w nadziei na wyłapanie odpowiedzi bądź analogicznego sygnału skądinąd.

A gdyby taka odpowiedź nadeszła? Załóżmy, że już nadeszła, tylko wszystko jest owiane tajemnicą. W „pakiecie informacyjnym” obcy przysłali nam nie tylko pozdrowienia, ale także... swój kod DNA. Jakiż badacz z krwi i kości nie zechce wykorzystać podsuniętego mu projektu? Niebezpieczeństwa tkwiące w takim zamyśle są trudne do wyobrażenia, ale zawsze znajdą się czynniki (rządowe czy wojskowe), które zechcą zapewnić najwyższe z możliwych warunki bezpieczeństwa.

 

 

W scenariuszu „Gatunku”, którego twórcą jest Dennis Feldman, tak pomyślany punkt wyjścia do fabuły filmu został uściślony. Ziemscy naukowcy posłali w przestrzeń kosmiczną informację, która raczej powinna być pilnie strzeżoną przez ludzkość tajemnicą – kod genetyczny człowieka. Po dwudziestu latach doczekali się rewanżu: otrzymali nie tylko wzór DNA obcych istot, ale także instrukcję, jak ich kod połączyć z ludzkim. Dla bystrych fanów sf całość na kilometr pachnie zaplanowaną dywersją w skali kosmicznej, ale naukowcy (jak zwykle zresztą) idą na ten lep i dokonują eksperymentu.

Na czele zespołu naukowego staje dr Xavier Fitch. W tajnym ośrodku udaje mu się wraz ze współpracownikami zbudować łańcuch genetyczny obcych i wprowadzić go do ludzkiej komórki. W rezultacie tak przeprowadzonego sztucznego zapłodnienia rodzi się zdrowa ludzka dziewczynka, której dają na imię Sil. Rozwija się bardzo szybko, co nie jest normalne, ale jeszcze większym odchyleniem od normy są dziwne ostrza, które wysuwają się z jej ciała podczas snu. Zapada decyzja o zakończeniu eksperymentu – dziewczynkę trzeba zagazować w klatce z pancernego szkła, w której stale przebywa. Ta jednak pojąwszy, w jakim jest niebezpieczeństwie, bez trudu rozbija szkło i ucieka z oparów gazu. Zaczyna się horror.

Ludzkość oczywiście próbuje się bronić. Do pościgu staje czteroosobowa drużyna złożona z czworga specjalistów całkiem odmiennych dziedzin: dr Stephen Arden (naukowiec-etnograf specjalizujący się w badaniu prymitywnych kultur), dr Laura Baker (biolog), Dan Smithson (empata, potrafiący wczuwać się i rozumieć cudze uczucia) oraz Preston Lenox (zawodowy zabójca na usługach rządu). Cel ich działania zostaje wyłożony wprost: mają wytropić i zlikwidować Sil.

Zadanie nakręcenia tego pościgu wytwórnia MGM poleciła nowemu gwiazdorowi na amerykańskim firmamencie filmowym, choć w Nowej Zelandii, skąd przybył, już z mocno ugruntowaną pozycją – Rogerowi Donaldsonowi. Ten zaś do „drużyny pościgowej” zdołał włączyć dobrze znane nazwiska, które znacznie podniosły atrakcyjność filmu.

Ben Kinsley, którego świat wcześniej poznał w roli Ghandiego, wcielił się w „hodowcę” Sil. Harvardzkiego naukowca zagrał Alfred Molina, późniejszy Dr Octopus w „Spider-Manie 2”. Znany z kilku ról gangsterskich Michael Madsen i tutaj, jako fachowiec od zabijania, potrafił stworzyć odpowiedni klimat. Mniej wówczas znana, występująca głównie w serialach telewizyjnych Marg Helgenberger została zaangażowana przez Donaldsona do roli dojrzałej, gotowej do wielkich wyzwań, nie tylko naukowych, biolożki.

Gdyby chodziło o pościg za ludzką dziewczynką, ta pewnie byłaby bez szans. Jednak grupa wyrusza ścigać istotę z obcej planety, pozbawioną emocji, nieprzewidywalną w zachowaniach, za to dysponującą nieziemską siłą i w dodatku poddaną dziwnemu cyklowi rozwojowemu, co czyni rezultat tej akcji wielką niewiadomą. Celem i jedyną słabością stwora w starciu z człowiekiem jest nieodparta, instynktowna potrzeba rozmnożenia, a tego może dokonać wyłącznie w kontakcie z mężczyzną. Idzie więc krwawo-seksualnym szlakiem, a po jej śladach porusza się pościg. Kiedy ich drogi wreszcie się przetną, nastąpi ostateczne, zapierające dech starcie z obcą interwencją.

Sil zdecydowanie różni się od typowego przedstawiciela pozaziemskiej cywilizacji, jakich dziesiątki wyszło spod piór i kamer. Jest właściwie pół-obcym i pół-człowiekiem, wytworem obu cywilizacji, nieświadomym swojej tożsamości, wykonującym przypisany mu program bez jakiegokolwiek kontaktu ze „swoimi”. Dla ludzi, mimo pięknej kobiecej powłoki, obca i wroga. Dla odległych nie wiadomo ile lat świetlnych kosmitów zwykłe narzędzie podboju. Ze względu na to rozdarcie między nieświadomością i przymusem, między pięknem i okrucieństwem, Sil obok odrazy, budzi także współczucie widza, który pewnie byłby szczęśliwy, gdyby ludzka natura wzięła w niej górę. Nic takiego jednak się nie dzieje.

Okupiony stratami tryumf ludzi w walce z potworem, którego sami sobie wyhodowali, nie jest zaskoczeniem. Gdyby to jednak był tryumf bezapelacyjny i ostateczny, nie zostawiono by furtki do nakręcenia następnych filmów z przerażającym obcym w roli głównej. Dlatego, mimo zwycięstwa, lepiej zachować ostrożność. Potomkowie Sil mogą być wśród nas.

Redakcja poleca

REKLAMA