"Fighter" - We-Dwoje.pl recenzuje

Bardzo hollywoodzka opowieść o drodze do sukcesu i wewnętrznego spokoju. Gdyby nie porywająca gra aktorów, byłby to wyłącznie jeden z wielu filmów z motywem boksu. Dzięki fenomenalnej obsadzie, film Russela porywa realizmem swojej historii i zapada głęboko w pamięć. To jeden z tych filmów, o których mówi się jeszcze długo po wyjściu z kina. Ale mówi się przede wszystkim o aktorach.
/ 02.03.2011 06:16

Bardzo hollywoodzka opowieść o drodze do sukcesu i wewnętrznego spokoju. Gdyby nie porywająca gra aktorów, byłby to wyłącznie jeden z wielu filmów z motywem boksu. Dzięki fenomenalnej obsadzie, film Russela porywa realizmem swojej historii i zapada głęboko w pamięć. To jeden z tych filmów, o których mówi się jeszcze długo po wyjściu z kina. Ale mówi się przede wszystkim o aktorach.

Historia kariery bokserskiej Micky'ego Warda to idealny przepis na film. Pochodzący z dość patologicznej rodziny, Ward był narzędziem w rękach toksycznej matki i brata, którzy wystawiali go do bokserskich walk ze znacznie lepszymi przeciwnikami, tylko po to aby zarobić pieniądze za walkę. Trenowany przez uzależnionego od narkotyków brata Dicky'ego, Ward nie miał specjalnych szans aby w boksie odnieść sukces. Zakochana w Dickym matka zdawała się nie zauważać jego nałogu i bezkrytycznie przyjmując jego zachowania wierzyła, że to Dicky ma prawdziwą szansę w boksie, Micky jest jedynie narzędziem, który pomoże mu to osiągnąć. Uzależniony psychicznie od swojej matki i brata, Micky zdołał jednak stanąć psychicznie na własne nogi, odciąć się od toksycznych więzi i zacząć robić prawdziwą karierę. Pomógł mu ojciec i ukochana kobieta, która pokazała mu, że sam w sobie też jest wartościowym człowiekiem.

Ameryka kocha takie historie. Prawdziwe opowieści o walce o samego siebie, podszyte motywem sportowym, będącym sam w sobie alegorią osobistej walki to przecież kury znoszące wymierne, wielomilionowe złote jajka. Troszkę podrasowane ukochanym patosem, opatrzone szczyptą ckliwych tekstów, takie filmy sprzedają się jak świeże bułeczki. Film Russela, pewnie i troszkę ugrzeczniony, ma w sobie coś takiego, że chłonie się go całym filmowym sercem. Ale to wszystko dzięki obsadzie. To film aktorów i wielkie aktorskie widowisko w wykonaniu mistrzów fachu. Tradycyjnie najsłabszy jest tutaj Wahlberg, który zestawiony z resztą aktorów wypada po prostu blado. Tym bardziej, że ta reszta to fenomenalny przykład najwyższego poziomu aktorstwa. Christian Bale i Melissa Leo, bezsprzecznie w tym filmie najlepsi, już zabrali do domu statuetki Oscarów. Zwłaszcza Leo w roli toksycznej matki 9 dzieci jest po prostu porażająca. Jej postać jest odpychająca, ma jednak w sobie coś takiego, że nie można oderwać od niej oczu. Bale - szaleniec, Bale - narkoman to kolejny sukces jednego z najbardziej charakterystycznych i wszechstronnych aktorów Hollywood. Ten film to też kolejny tryumf Amy Adams, która jeszcze raz potwierdza, że komedie romantyczne były tylko epizodycznym początkiem jej wielkiej kariery. Ale to nie wszystko. Ten film to także fenomenalnie dobrana obsada drugoplanowa. Jack McGee czy chociażby wszystkie aktorki grające siostry Dicky’ego i Micky’ego. Gdyby nie aktorzy, ich umiejętności (z małą pomocą doskonałej charakteryzacji) ten film nie byłby nawet w jednej trzeciej tak sugestywny. Gdyby obrać go z doskonałej powłoki aktorskiej, zostałaby jedynie dość schematyczna, znana z wielu innych filmów historia o boksie i walce o samego siebie. Tak jest dobrze. Miejscami bardzo dobrze. Na tyle, że obejrzeć może każdy. I większość znajdzie coś do zachwytu.

Fot. Filmweb

Redakcja poleca

REKLAMA