Dystrykt 9 – science-fiction wraca w świetnym stylu

Nakręcony za zaledwie 30 milionów dolarów (ostatnie dzieło Stevena Spielberga „Transformers – Zemsta upadłych” kosztowało 10 razy tyle) film Neila Blomkampa „Dystrykt 9” to kino science-fiction w najlepszym wydaniu od kilkunastu lat.
/ 11.10.2009 00:46
Nakręcony za zaledwie 30 milionów dolarów (ostatnie dzieło Stevena Spielberga „Transformers – Zemsta upadłych” kosztowało 10 razy tyle) film Neila Blomkampa „Dystrykt 9” to kino science-fiction w najlepszym wydaniu od kilkunastu lat.

Dystrykt 9 – science-fiction wraca w świetnym stylu

Konwencja dokumentu nadaje świetny rozpęd początkowym sekwencjom filmu, swobodnie zmieniając się w kino akcji, a ciekawość trzyma nas w napięciu przez wszystkie 112 minut trwania filmu, choć w pewnym momencie można się już domyślać, jaki będzie koniec tej historii.

Nad Johannesburgiem pojawia się pewnego dnia ogromny obcy statek kosmiczny. Początkowe przerażenie ludności przeradza się w zwykłą ciekawość, ponieważ pojazd przez kilka tygodni nie przejawia żadnej aktywności – po prostu wisi nad miastem. Zwiadowcze śmigłowce docierają do włazów, które zostają sforsowane siłą, ekipy badawcze i wojskowe zagłębiają się w długie, ciemne korytarze, na których końcu odkrywają ogromne pomieszczenie, w którym tłoczy się milion obcych stworzeń: wygłodniałych, chorych i zupełnie nieagresywnych. Przypominające przerośnięte krewetki stworzenia zostają przetransportowane na Ziemię do specjalnie wyznaczonej przez władze Johannesburga w mieście strefy zwanej Dystryktem 9: obcy znajdują tam schronienie w blaszanych i tekturowych barakach, zostają też nakarmieni i pozostawieni po jakimś czasie sami sobie, choć Dystrykt jest strzeżony przez specjalne oddziały ochrony – tak na wszelki wypadek, gdyby Obcy okazali się mniej pokojowo nastawieni niż dotychczas. Krewetki żyją sobie tak 20 lat, żywiąc się oponami, kocią karmą (ich przysmakiem), uprawiając seks z ludzkimi prostytutkami sprowadzanymi przez johannesburskie gangi, które znajdują w Dystrykcie świetną niszę dla swoich ciemnych interesów.

Dystrykt 9 – science-fiction wraca w świetnym stylu

Ale mieszkańcy miasta są już zmęczeni – smrodem, hałasami i wybrykami co rusz uwalniających się z tego getta krewetek, które po pojawieniu się na ulicach Johannesburga dewastują, co tylko się da, wprowadzając niezdrowe zamieszanie. Chcą się pozbyć Obcych – miasto wyznacza więc inną strefę, znajdującą się 200 kilometrów od stolicy RPA i mającą zapewnić spokój mieszkańcom. Teraz już 2,5 miliona krewetek trzeba więc ponownie transportować, przedtem wręczając im nakaz eksmisji – i tutaj zaczyna się problem, bo niektórzy z nich wykazują niezbyt dużo chęci do kolejnej przeprowadzki. Jej przeprowadzenie zleca się urzędnikowi Wikusowi van De Merwe – prostemu i odrobinę naiwnemu człowiekowi, który pukając od drzwi do drzwi baraków, w asyście uzbrojonych żołnierzy, wręcza Obcym do podpisania zgodę na eksmisję, w międzyczasie przeprowadzając inspekcję domostw i unicestwiając wszystko, co związane jest z nielegalną działalnością Obcych, w tym rozmnażaniem czy skupem broni. I to właśnie Wikus staje się od tego momentu głównym bohaterem filmu, bo w pewnym momencie zaraża się obcym DNA i… no właśnie, tutaj trzeba siedzieć w kinowym fotelu i samemu śledzić dalszy przebieg akcji, wciskając palce nerwowo w poręcze, bo będzie się działo.

Dystrykt 9 – science-fiction wraca w świetnym stylu

Sztampowo? Kolejna opowieść o lądujących na Ziemi kosmitach opowiedziana na "nowo"? Otóż nie. Film Blomkampa inteligentnie łączy stosunki obco-ludzkie na tle społecznych problemów typowo ludzkich, okraszając to świetnymi efektami specjalnymi, a następnie dając nam do myślenia właśnie o nas samych. Bo w tym wszystkim znowu człowiek, kosztem innej rasy, jest w centrum – ale jest to obraz człowieka nie potrafiącego zrozumieć inności, żądnego władzy i chcącego ukryć swe kompleksy przez wykorzystywanie innych, kosztem nawet ich życia.

To nie są Obcy z „Dnia Niepodległości” – wrodzy, niedostępni, agresywni. Mamy tutaj do czynienia z grupą uchodźców, zastraszonych, zagłodzonych, próbujących się dostosować do ludzkiej rzeczywistości. Odosobnienie ich w getto sprawia, że automatycznie stają się kimś gorszym, dzikim i nie zasługującym na równe traktowanie. Kłania się tutaj epizod rządów afrykańskiego apartheidu, ale nawiązania można też szukać nawet w II wojnie światowej. Po raz pierwszy człowiek może się „wyżyć” na istotach rozwiniętych pod względem technologicznym i tym samym intelektualnym o wiele bardziej niż on, ale nie mogących zastosować swej wiedzy w ziemskich warunkach, bo to właśnie my ich ograniczyliśmy, zrównaliśmy pod względem rozwoju właśnie ze zwykłą, bezrozumną krewetką  – dlatego ludzie starają się wykorzystać broń, którą znaleźli na statku, jak zwykle do unicestwiania swoich wrogów, także ludzi. Metafory chyba nie trzeba tłumaczyć.

Dystrykt 9 – science-fiction wraca w świetnym stylu

Standardowo jest też przemiana głównego bohatera, który w obliczu zagrożenia musi zmienić swój sposób postępowania, a przede wszystkim traktowania śmierdzących krewetek: do tej pory wywyższający się szary urzędas, gdy zostaje osamotniony wskutek pewnego odkrycia musi zacząć żyć wśród Obcych, dostosować się do ich trybu życia i tym samym poznać ich tak, jak nigdy by tego nie mógł zrobić, a następnie zrozumieć – co akurat jest najtrudniejsze, choć tak naprawdę najprostsze. Kolejna przenośnia i kolejne przemyślenia automatycznie budzą się u widzów, którym wyrzuty sumienia i współczucie nie pozwalają pozostać tylko w tej fikcyjnej sytuacji. Film wychodzi w tym momencie poza swoje filmowe ramy i to jest dla niego najlepsza rekomendacja.

„Dystrykt 9” to połączenie science-fiction ze społecznymi problemami, dotyczącymi nie tylko sytuacji w RPA, ale po prostu całej ludzkości, plus świetna, niebanalna i trzymająca w napięciu fabuła. Efekty specjalne wcale nie wyglądają na te 30 milionów, które w nie zainwestowano – wyglądają realistycznie dzięki dopracowaniu i zwyczajnemu ograniczeniu ich do minimum, podobnie jak miejsce, w którym kręcono zdjęcia - getto Obcych to autentyczne slumsy johannesburskiej biedoty,w rzeczywistości także mającej być przeprowadzonej do innych osiedli. Ten realizm działa na korzyść scenariusza, a co najważniejsze - po ekranie, jak na przykład w wyżej wymienionych „Transformersach”, nie ma biegającej po ekranie biuściastej dziewoi, która odwraca uwagę swymi walorami od miałkiej fabuły. Bo tutaj ta ostatnia jest dobra – a odciągnąć od niej nie może absolutnie nic.

Fotografie: filmweb.pl

 Alive in Joburg, 2005, reż. Neil Blomkamp 
Oto krótkometrażowy film, pierwowzór "Dystryktu 9" nakręcony przez Blomkampa w 2005 roku.


Magdalena Mania

Redakcja poleca

REKLAMA