Choć w przypadku "Los Muertos" trudno mówić o jakiejkolwiek historii, co zresztą w ogóle nie przeszkadza w oglądaniu go jako najlepszego thrillera. W napięciu i niemal hipnozie, w którą wprowadzają intensywne, poetyckie obrazy. A Alonso operuje nimi po mistrzowsku, podobnie jak kolorami czy dźwiękiem, co jest ogromnie ważne w filmie, w którym pada zaledwie kilka zdań i w którym – w hollywoodzkim rozumieniu – "nic się nie dzieje".
Oto pewien mężczyzna o imieniu Argentino (Argentino Vargas) opuszcza więzienie i powraca do swojej położonej głęboko w dżungli siedziby. Razem z nim odbywamy długą, nużącą podróż, podczas której na pozór zresocjalizowany recydywista zrzuca wyraźnie ciążący mu gorset cywilizacji i na powrót zanurza się w świecie, w którym wszystkie warunki dyktuje bezwzględna natura. Przemiana odbywa się na poziomie drobnych gestów: Argentino zostawia za sobą miasto, z samochodu przesiada się na łódkę, ściąga koszulę, maczetą toruje sobie drogę w dżungli, umiejętnie wydziera pszczołom plastry miodu, z wprawą podrzyna gardło kozie. Krew i śmierć dyskretnie znaczą jego ślad aż do niespodziewanego, porażającego finału, który podrywa z fotela, jest jak gwałtowne, ostre cięcie.
Lisandro Alonso, jeden z najciekawszych argentyńskich reżyserów, podobnie jak cała grupa tamtejszych młodych twórców zapuszcza się w rejony, w których ludzie wciąż egzystują, kierując się pierwotnymi zasadami, i z zacięciem etnografa obserwuje ich codzienne życie odległe od standardów wyznaczanych przez hałaśliwe ulice Buenos Aires. Film jest tym bardziej intrygujący, że główny bohater to nie rdzenny mieszkaniec tych ziem, lecz biały, który – nie dowiemy się jak i kiedy – wrósł w dżunglę i jej zwyczaje.
Jednak "Los Muertos" to nie tylko film specyficznie argentyński. Ta opowieść o naturze siły i sile natury przypomina, jak cieniutka i krucha jest warstwa tak zwanej cywilizacji, pod którą drzemią pierwotne instynkty. Wystarczy ją tylko potraktować... maczetą.
Małgorzata Sadowska/ Przekrój
Fot. Manana
"Los Muertos", reż. Lisandro Alonso, Argentyna 2004, 78”, Manana, premiera 1 czerwca.