Niezły, sensowny horror, stawiający przede wszystkim na straszenie widzów, a nie bezsensowne lanie krwi. Tradycyjne, ale nigdy nie oklepane metody i wiele niewiadomego czyni z tego filmu jedną z najlepszych propozycji w swoim gatunku. Przynajmniej w mijającym roku. Jest się czego bać.
Kilka nieznajomych osób wchodzi w wieżowcu do windy. Nie docierają do miejsca przeznaczenia, bo winda zacina się gdzieś między piętrami. Początkowo spokojni, czekają na pomoc próbujących naprawić windę ochroniarzy. Chwilę później gaśnie światło, a kiedy z powrotem jest zapalone, okazuje się, że jedna osoba z grupy nie żyje. Wezwany na miejsce policjant może jedynie biernie patrzeć na to co dzieje się w kabinie, mając nadzieję, że uda się ją otworzyć, zanim komuś innemu stanie się krzywda.
Oj dzieje się, dzieje. Sztuką jest zrobić wciągającą, mocną, a na dodatek straszącą widza historię, gdzie głównym planem jest pomieszczenie o powierzchni kilku metrów kwadratowych, a źródłem strachu - co rusz gasnące światło. To podstawowy, a na dodatek niezmiernie tani (ale i bardzo efektowny) sposób na osiągnięcie zamierzonej reakcji - w tym wypadku zaangażowania, zaskoczenia i strachu widza. I reakcja ta bez wątpienia zostaje osiągnięta. Film mocno straszy, nawet mimo faktu, że doskonale wiemy, kiedy wydarzy się coś złego, a i potencjalnych celów do ataku nie ma za dużo.
Przez większość czasu to też bardziej thriller niż horror, chociaż to wcale nie ujmuje mu na jakości. Łatwiej jest straszyć nadprzyrodzonym, znacznie trudniej niewiadomym i pozornie ludzkim. A już na pewno najtrudniej niemalże bez efektów specjalnych. A jeśli boimy się, kiedy zgaśnie światło i rozlegnie się krzyk - to bez wątpienia oznaka, że film odniósł zamierzony skutek. A później, jeśli ktokolwiek z wahaniem wejdzie do windy - to tylko korzyść dodatkowa.
Fot. FilmWeb