„Genialne połączenie Zmierzchu i Matrixa” – takąż oto piramidalną bzdurą postanowił rozreklamować film dystrybutor. Nie jestem do końca pewna komu ten idiotyzm zrobił większą krzywdę. Czy nastoletnim fanom Zmierzchu, zwabionym do kin, po wyjściu straumatyzowanych ilością krwi i przemocy? Czy może wielbicielom komputerowego świata Matrixa, zirytowanych, że „podobieństwo” do ich ukochanej sagi zawiera się w jednej scenie i zapowiedzi kolejnych części. Czy też może najgorsza krzywda stała się właśnie filmowi Daybreakers, okaleczonemu idiotycznym hasłem, bezlitośnie wrzucającym go do marketingowej, na dodatek całkiem niesłusznej szufladki?
Pomysł na niezły film bez wątpienia jest. Oto w całkiem niedalekiej przyszłości, z ogromną szybkością rozprzestrzenia się epidemia wampiryzmu. Wkrótce wampiry przejmują władzę nad światem, tworząc całkiem podobne do ludzkiego (chociaż nocne) społeczeństwo. Ci, którzy chcą pozostać w ludzkiej formie, muszą zacząć się ukrywać, każdemu z nich grozi schwytanie i przekazanie do banku krwi. Ludzkość jest na granicy wymarcia, wampiry pracują więc nad możliwie najszybszym zapewnieniem sobie krwi zastępczej. Wśród naukowców jest Edward, który sam nie bardzo wierzy, że substytut zapewni ludziom spokojne życie. Na dodatek jemu samemu nie za bardzo podoba mu się idea nieśmiertelności.
Niemiecki duet braci Spierig znany jest przede wszystkim z dość sprawnie zrealizowanych reklam. Daybreakers to ich dzieło, napisane i wyreżyserowane. Niestety jednak nie zrobione dobrze. Wszystkie dobre pomysły, specyficzny klimat filmu i jego innowacyjność kończą się mniej więcej po 20 minutach. Potem jest już tylko to na czym bracia Spierig znają się doskonale, przypominające teledysk show – pełne efektownych pościgów, bijatyk i lejącej się wszem i wobec, aż do obrzydzenia krwi. W świecie wampirów można przegryźć niejedną arterię, a tutaj można i kilkadziesiąt. Czego jednak nie zniosą wielbiciele horrorów. Jako film grozy, przyznać trzeba, że ogląda się to sprawnie, miejscami bardzo dobrze, jednak rewolucji w kinie nie ma i nie będzie.
Ten futurystyczny horror przyciągnął zdumiewającą ilość gwiazd. Dafoe, jako lekko szalony były wampir, czy Sam Neil, jako bezlitosny wampir-naukowiec, są jak zawsze doskonali. Dość blado wypada na ich tle Hawke, mimo ogólnej aktorskiej przyzwoitości, to po prostu nie ta klasa. Miłym dodatkiem jest za to Claudia Karvan, mam nadzieję, że będzie też w kolejnej części.
Szykuje się nam bowiem trylogia! A jakże! Strasznie się ostatnio tych trylogii namnożyło. Ewidentne przejście do części drugiej wyjaśnia co nieco co będzie się w niej działo. Pójdę z czystej ciekawości. Kto wie, może im dalej tym lepiej.
fot. filmweb.pl
Marta Czabała