"Amelia Earhart" - We-dwoje.pl recenzuje

Gdyby prawdziwe życie Amelii Earhart jak i ona sama wyglądało tak jak to w filmie Miry Nair, z łatwością można by było posądzić ją o popełnienie samobójstwa. Trzeba mieć prawdziwy „talent”, żeby o tak ciekawej postaci zrobić film tak bezbarwny, mdły i nieciekawy. Szkoda tylko bardzo dobrych aktorów, którzy chyba nie wiedzieli w czym przyjdzie im zagrać.
/ 03.03.2010 20:17
Gdyby prawdziwe życie Amelii Earhart jak i ona sama wyglądało tak jak to w filmie Miry Nair, z łatwością można by było posądzić ją o popełnienie samobójstwa. Trzeba mieć prawdziwy „talent”, żeby o tak ciekawej postaci zrobić film tak bezbarwny, mdły i nieciekawy. Szkoda tylko bardzo dobrych aktorów, którzy chyba nie wiedzieli w czym przyjdzie im zagrać.



A przecież życie Earhart, chociaż zakończone tragicznie mogłoby się stać podstawą do niejednego pasjonującego filmu czy opowieści. Mało kto wtedy czy dzisiaj był w stanie tyle na świecie zobaczyć i przeżyć. Pierwsza kobieta która przeleciała Atlantyk za sterami samolotu. Pierwowzór feminizmu, symbol walki kobiet o uznanie własnych praw w ich własnym społeczeństwie i w zdominowanym przez mężczyzn zawodzie pilota. Earhart szła przed swoimi czasami. Znana była z tego, że mówiła dokładnie to co miała na myśli, nie przejmując się narzucanymi przez społeczeństwo ramami czy konwenansami. Kobieta z pasją – bezustannie, do ostatnich chwil życia realizowała swoje marzenia, w czym wspierał ją zresztą, zakochany w niej do bólu mąż George Putnam. Do bólu, bo doskonale wiedział, że takiej kobiety jak Amelia nie uda mu się nigdy przywiązać do siebie jako tradycyjnej żony, a on sam, że zawsze będzie dla niej na drugim miejscu. Po ukochanym lataniu.



W zasadzie tylko tę relację udało się Mirze Nair pokazać wiarygodnie, głównie zresztą dzięki (pierwszej od lat) sensownej roli Richarda Gere. Jego Putnam jest postacią na wskroś dramatyczną, zakochaną w Amelii na tyle, żeby akceptować swoje drugie miejsce oraz jej romans (miłość?). Earhart zresztą sama nigdy nie obiecuje mu wierności. Wszystko inne niestety jest w tym filmie nieciekawe, mdłe i nijakie. Mira Nair jako reżyser ma swoje początki w kinie Bollywood i to niestety tutaj widać. Może gdyby bohaterowie mogli wziąć się za ręce i zatańczyć dookoła samolotu jakiś ludowy taniec, byłoby ciekawiej. Ale wymogi filmów biograficznych są bezlitosne. Dlatego też przez ponad półtorej godziny zmuszeni jesteśmy oglądać całkowicie pozbawiony akcji film, bezbarwny i bez energii, co najmniej jakby to życie Earhart było takie samo jak każdej znudzonej lub nie kury domowej tamtych czasów. Nawet tak doskonała aktorka jak Hilary Swank nie jest w stanie wykrzesać z siebie jakiegokolwiek wigoru czy życia. Skupiona raczej na naśladowaniu pierwowzoru swojej postaci (rewelacyjna, „zbrzydzająca” ją charakteryzacja), snuje się niemrawo po ekranie, bez emocji reagując na kolejne wydarzenia. Mężowską propozycję samodzielnego przelotu przez Atlantyk przyjmuje z reakcją odpowiednią adekwatną do przyniesienia szklanki herbaty a nie spełnienia marzenia życia. Dopiero w ostatnich kilku minutach widać Swank jaką znamy z innych filmów. Aktorkę o wielkim talencie. Ale to o wiele za mało. Szkoda mi też Ewana McGregora, którego całkowicie bezsensownie napisana rola, kompletnie pozbawiła możliwości pokazania swojego potencjału. Jego (makabrycznie zeszpecony) Gene Vidal jest beznamiętnym, niemalże bezuczuciowym mężczyzną. Naprawdę trudno jest podejrzewać go o płomienny (przede wszystkim o płomienny) romans z naszą bohaterką.



Skrytykowawszy aktorów przyznać jednak muszę, że to właśnie oni są w tym filmie jedynym, w miarę przyzwoitym ogniwem. Reszta to wyłącznie równia bardzo pochyła. Im dalej tym gorzej. Aż trudno uwierzyć, że scenariusz wyszedł spod ręki doświadczonego scenarzysty a nie naturszczyka, przez przypadek wrzuconego w okrutną matnię Hollywood. Całość bardziej przypomina sztucznie zlepione sceny z życia sławnej pilotki niż jedną, spójną opowieść. Brak jakiegokolwiek wspólnego motywu, niemalże jakby reżyserka zdecydowała się zrobić obrazki pod wycinek biograficzny z encyklopedii. Ziewanie trudno powstrzymać.

Nie pomaga sztucznie wyglądająca scenografia. Mam podejrzenia, że większość filmu nakręcono w studiu, nawet ujęcia w plenerach z podróży Amelii wydają się być nieprawdziwe, niewiarygodne. Całkowicie przecież w przeciwieństwie do bohaterki tej opowieści. Film o Earhart powinien zachwycać rozmachem i pokazywać bezgraniczne przestrzenie, powinien być pełen emocji i pasji jaka gnała słynną kobietę pilota przed siebie. Takiej Earhart jak z filmu Nair, kobiety w gruncie rzeczy niespecjalnie szczęśliwej czy spełnionej, nie ma czego zazdrościć. Ba, kogoś tak bezbarwnego nie sposób podziwiać. Szkoda na tak marny film tak wielkiego ludzkiego symbolu. Oby to nie była ostatnia sfilmowana historia o Amelii. Może ktoś jeszcze zniweluje ten wielki filmowy niesmak.

Fot. filmweb.pl
Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA