"Absolwentka" - We-Dwoje.pl recenzuje

Przyjemna, nie urągająca ludzkiej godności komedia. Wszystko już znamy, wszystko już było, ale jeśli sprawdziło się już tyle razy, sprawdzi się i teraz. Można obejrzeć, nawet z uśmiechem, głównie zresztą dzięki wdzięcznemu aktorstwu.
/ 01.02.2010 12:30
Przyjemna, nie urągająca ludzkiej godności komedia. Wszystko już znamy, wszystko już było, ale jeśli sprawdziło się już tyle razy, sprawdzi się i teraz. Można obejrzeć, nawet z uśmiechem, głównie zresztą dzięki wdzięcznemu aktorstwu.

Kiedy Ryden Malby kończy studia, ma już jasno sprecyzowane plany na przyszłość. Wie dokładnie gdzie chce pracować i mieszkać, ma też jasno wytyczoną ścieżkę kariery. Jej entuzjazm opada, kiedy na rozmowę o wymarzoną pracę stawia się kilkadziesiąt potencjalnych kandydatek, na dodatek zwyciężczynią okazuje się znienawidzona koleżanka dziewczyny ze studiów. Trzeba zrewidować plany życiowe. Ryden zmuszona jest wrócić do domu rodzinnego i stamtąd codziennie przekonywać się jak trudne może być życie dorosłego człowieka.



Swoista przyjemność oglądania tego filmu bierze się przede wszystkim z odpowiednio napisanych postaci i wcielających się w nie aktorów. Wielką przyjemnością było dla mnie obejrzenie na dużym ekranie, znanej głównie z serialu Kochane Kłopoty Alexis Bledel. Bardzo się też cieszę, że była to rola kobiety, a nie dziewczynki. Aktorka ma taki wygląd, że z powodzeniem mogłaby grać nastolatki pewnie jeszcze przez 10 lat. A tutaj na szczęście niespodzianka. Bledel wydaje się do takich filmów stworzona, jest – na szczęście nieprzesadnie – komediowa, urocza, stosownie do tego filmu dziewczęca i naiwna. Jeszcze nie widzę jej w roli dramatycznej, ale w taki komediowy gatunek wpasowuje się doskonale. Przyjemnością było też zobaczenie, dawno nie widzianego chociaż tutaj trochę przesadzonego Michaela Keatona oraz całej, na co dzień trochę mniej znanej ekipy, Carol Burnett, Mary Anne McGarry, czy też strasznie sympatycznego Bobbiego Colemana. Widać, że to co robią sprawia im prawdziwą przyjemność.



I chociaż niektóre gagi (rozjechanie kota do rozmiaru pudełka po pizzy!) są mocno przesadzone, to całość pozostaje na poziomie całkiem przyzwoitej komedii, może nie rewelacyjnej, ale takiej po której nie uciekamy ukradkiem z kina, mając nadzieję, że nie zobaczą nas nasi, znacznie bardziej wyrafinowani znajomi. Pewnie nie będziemy pękać ze śmiechu, pewnie też zapomnimy o całości w dzień czy dwa po wyjściu z kina. Ale przez te półtorej godziny rozerwiemy się na pewno.
Zwłaszcza jeśli sami jesteśmy po studiach i po 180 rozmowach kwalifikacyjnych. Wtedy przyda się każde pocieszenie.

Fot. filmweb.pl
Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA