zaakceptujesz przyszłość…
nawet, jeśli coś nie ułoży się po twojej myśli”
(„I had a dream” ABBA)
Grecka tragedia. Ona jedna, a ich… trzech! Tym razem jednak amerykańscy producenci postanowili nie karmić nas typową komedią omyłek, kiedy to narzeczona przed ślubem gubi się nieco w swoich uczuciach i nie wie, z kim tak naprawdę powinna stanąć na ślubnym kobiercu. Problem, z pozoru, wydaje się nieco poważniejszy. Trzech potencjalnych ojców, na zaproszenie przyszłej panny młodej, zjawia się o tym samym czasie na malowniczej greckiej wysepce, gdzie, co wkrótce się okaże, mają nie tylko rozstrzygnąć spór o ojcostwo, ale jeszcze spotkać się z dawną miłością (a może znaleźć nową?!). Szybko zaczynamy rozumieć, że spotkanie po latach jest przede wszystkim okazją do rozrachunku z przeszłością. Cóż, poza istnieniem Sofii, która jest owocem burzliwego życia jej matki, szalony bunt dawnej młodości pamiętają dziś głównie mocno wyblakłe już fotografie. „Gdzie odeszły szczęśliwe dni? Co stało się z naszą miłością?” („S.O.S”) – z nutką nostalgii pytają główni bohaterowie.
No właśnie. Dawne uczucie pokrył kurz codzienności. Tryskająca energią i dowcipem Donna (Meryl Streep) wieczory spędza w samotności, w należącym do niej, mocno podupadłym hoteliku. Pracuje dniami i nocami, zalegając z rachunkami, a o pieniądzach w nadmiarze może jedynie pomarzyć… śpiewająco („Money, Money, Money”). Poznajemy naszą bohaterkę w przeddzień ślubu jedynej córki, dwudziestoletniej Sofii, kiedy to na wyspę przyjeżdżają pierwsi goście. Wraz z przybyciem dwóch zakręconych przyjaciółek (Julie Walters i Christine Baranski) rozpoczyna się szalony korowód barwnego tańca, radosnego śpiewania i wspólnej zabawy, której nie jest w stanie zakłócić nawet odkrycie Donny, że… Mamma Mia! trzech jej ‘eksów’ wprosiło się na ślubne przyjęcie! (Wśród nich, ojciec Sofii - który???? - „entliczek-pentliczek…”)
Sam (Pierce Brosnan), Bill (Stellan Skarsgard) i Harry (Colin Firth) hippisowskie koszule porzucili na rzecz nieco grzeczniejszego ubrania, włosy w miarę przygładzili, ale… czy będą potrafili oprzeć się idyllicznej, nadmorskiej scenerii, nad którą pieczę od dawien dawna sprawuje Afrodyta? Co z tego, że karty przeszłości dawno zostały rozdane? Ktoś tu jeszcze ma jakiegoś asa w rękawie, choć z początku wszystko zapowiada się na jedną wielką katastrofę. Wali się dosłownie i w przenośni wszystko! Ale, jak to w baśniowych opowieściach bywa, koniec pewnego etapu okazuje się jedynie początkiem nowej, niosącej wiele optymizmu, przygody. Wszak wiadome nie od dziś - greckie plenery sprzyjają miłości (kto był, ten wie!), stara miłość nie rdzewieje, ale też… nikt nie zna dnia ani godziny, gdy uderzy w nas niespodziewanie strzała Amora.
W tym filmie siła tkwi w kobietach. Mężczyźni dodają pewnego smaczku, jednak od początku do końca to Meryl Streep pełni rolę wodzireja. I ŚPIEWA! Na tle mniej lub bardziej udanych popisów wokalnych pozostałych bohaterów, jej Donna to nie tylko mistrzowski pokaz aktorstwa, ale i zaskakująco dobry głos. Chociaż, przyznaję, „Bond” swym głosem nieco rozczula, a oryginalne wykonanie „Chiquitity” poprawiło humor nie tylko głównej bohaterce.
Musical to musical. "…Powinien być wizualnie radosny, nawet lekko frywolny (…) Ale w tym samym czasie widzowie muszą uwierzyć w to, co się rozgrywa na ekranie." (Maria Djurkovic, scenografka „Mamma Mia”) Kiczowaty film? Pewno, że tak! Ale ten kicz wpasowany jest w konwencję gatunkową. I w takiej przerysowanej oprawie, gdzie całość utrzymana jest nieco w estetyce kina bollywoodzkiego, sprawdza się w stu procentach. Twórcy filmu mrugają bowiem do nas okiem – znak, że i my, widzowie, z przymrużeniem oka powinniśmy do tego filmu podejść. Jest tanecznie, skocznie i radośnie, za to z olbrzymią dawkę pozytywnej energii. Gra kolorów, urok bajkowej Grecji, ogólny chaos, spontaniczność i… czujemy, że wyzwalają się z nas nagromadzone emocje. Chcąc nie chcąc, zaczynamy się uśmiechać od ucha do ucha! (ach, ci chłopcy w płetwach!)
Poznajemy też lekarstwo na wszystkie problemy - piosenki grupy ABBA! Dawkowane w umiarze, „kropelka po kropelce”, sączą się w nas niczym cudowne antidotum na wszelkie niepowodzenia. Nogi same rwą się do tańca! W musicalu te piosenki nie są jedynie tłem opowiedzianej historii - one kryją w sobie tęsknoty i pragnienia bohaterów, doskonale wplatając się w ciąg wydarzeń. „The Winner Takes It All”, który Donna wyśpiewuje Samowi, kryje w sobie ból niespełnionej miłości. „Nie chcę rozmawiać o tym, co minęło, dla mnie to już przeszłość” słyszymy i… dostrzegamy, ile wyrzeczeń kosztowało Donnę samotne wychowanie córki.
Kiedy w 1999 roku „Mamma Mia” debiutował na deskach londyńskiego Teatru Księcia Edwarda, chyba nikt nie przypuszczał, że w ciągu kilku najbliższych lat zobaczy go 30 milionów widzów na całym świecie. Nie minęło dziesięć lat, doczekaliśmy się kinowej wersji tego musicalu. Już dziś można śmiało powiedzieć, że z końcem lata dostaliśmy prawdziwy przebój – oryginalny, ciepły, pełen optymizmu. Taki, na którym widzowie to śmieją się, to płaczą. Przede wszystkim zaś… świetnie się bawią!
Polecam! W szczególności na babski wieczór!
„Mamma Mia!”
musical - USA, 2008
reż. Phyllida Lloyd
wyst.: Meryl Streep, Pierce Brosnan, Colin Firth, Amanda Seyfried i in.
czas trwania: 110 min.
dystrybucja: UIP
data premiery: 29 sierpnia 2008
Anna Curyło