Intrygujące spojrzenie. Kusząca, niedbała poza. Delikatna suknia okrywająca jej ciało. Ta ciemnowłosa piękność o dużych oczach - „Maja ubrana” („La Maja Vestida”) z obrazu Francisco Goi - od wielu lat przyciąga uwagę zwiedzających madryckie muzeum Prado.
Jakaś tajemnica kryje się w jej wzroku. Coś co sprawia, że ten obraz na dłużej zostaje w naszej pamięci. Podobnie jest z filmową Consuelą (Penelope Cruz), młodą studentką, która pewnego dnia pojawia się na zajęciach Davida Kepesha (Ben Kingsley). Nie tylko wykładowca dostrzega urodę dziewczyny – od pierwszych minut i my, widzowie, jak zahipnotyzowani, wpatrujemy się w piękną Kubankę. Mimo że jej postać wypełnia ekran, Consuela w „Elegii” wydaje się być jedynie impulsem do tego, by wyeksponować przeżycia Kepesha. Sam wykładowca traktuje ją bowiem niczym dzieło sztuki - patrzy na nią, jednak… czy ją widzi?
„Elegia” to historia romansu starszego już mężczyzny z dużo młodszą dziewczyną. Temat znany nie od dziś, jednak obrazu Isabel Coixet nie da się tak łatwo zaszufladkować. Ta ponadczasowa opowieść o przemijaniu, samotności i tęsknocie za tym, co minęło bezpowrotnie, kryje w sobie bogactwo przemyśleń i refleksji na temat kondycji człowieka. Bez względu na wiek. Nie ma tu bowiem znaczenia, czy mamy lat dwadzieścia parę, czy sześćdziesiąt – wciąż jesteśmy uwięzieni wewnątrz ciała, które jest barierą przesłaniającą prawdziwy obraz drugiego człowieka. W „Elegii” właśnie oczy są takim kluczowym dla zrozumienia fabuły symbolem. Od jednej z początkowych scen, kiedy to profesor porównuje oczy Consueli do Mai Francisco Goi, napięcie w filmie narasta przede wszystkim poprzez grę gestów i spojrzeń. Słowa są uzupełnieniem tego, co widzimy na ekranie.
Czy patrząc, można coś dwa razy zobaczyć tak samo? Nie! Podobnie jest z książką, która przeczytana po jakimś czasie, nie wydaje nam się taka jak kiedyś. Bywa jednak i tak, że piękno zbyt nas oślepia, a wtedy przestajemy widzieć naprawdę. Consuela dla Kepesha jest „zniewalająca bez seksu”. Czy ją już zobaczyłeś? – pyta go któregoś dnia przyjaciel, poeta George O’Hearn (Dennis Hopper). Pytanie nie wydaje się być bezpodstawne – profesor sam o sobie mówi: „Jestem wyjątkowo wrażliwy na urodę kobiecą. Każdy ma swój słaby punkt, a kobiety to na pewno moja pięta achillesowa. Na ich widok reszta świata przestaje dla mnie istnieć”. Jednak do Consueli zwraca się słowami: „Jesteś dla mnie dziełem sztuki”. Kepesh patrzy, wciąż wzrokiem podążając za Consuelą, ale… kontempluje tylko jej zewnętrzne piękno. Tak jakby oglądał cenny, kruchy eksponat w muzeum. Czy jednak dzieło sztuki możemy tak naprawdę posiąść? Żyjemy złudnym przeświadczeniem, że mamy takie dzieło – tak naprawdę to ono trwać będzie, kiedy nas już tu nie będzie. Zetkniecie sztuki z kobiecą urodą to ważny motyw „Elegii”. „Przyszłość z tobą mnie przeraża”, mówi do Consueli Kepesh, wyrażając tym samym swój zachwyt nad jej pięknem, ale i lęk, jaki dziewczyna w nim wzbudza.
W „Elegii” wciąż krążymy wokół problemu zdrady, jakby twórcy chcieli ukazać nam słabość i bezradność człowieka, uwikłanego między sprzeczne ze sobą normy społeczne a pragnienia własnego serca. Szukamy miłości, boimy się samotności, jednak nie umiemy odnaleźć się w świecie zobowiązań. Zdrada ma wypełnić jakąś pustkę, w której tkwimy. Tylko że nie zawsze, patrząc z perspektywy czasu, jest czynnikiem destrukcyjnym – bywa i tak, że właśnie zdrada pozwala nam na nowo zbliżyć się do człowieka. Dostrzec to, co istotne…. już bez jakichkolwiek ograniczeń. Sprzeczność? Cały nasz świat zbudowany jest na kontraście. „Elegia” na swój sposób kpi jednak z tego, co rozum i kultura próbują zrobić z miłości.
Nie tylko związek wykładowcy ze studentką jest interesującą analizą relacji międzyludzkich. Przypatrując się związkowi Kepesha z wieloletnią kochanką lub oficjalnym kontaktom z synem, możemy zrozumieć, że ceną za niezależność profesora stała się jego emocjonalna izolacja. Przede wszystkim jednak Kepesh i O’Hearn to iście mistrzowski duet. Jeden to znawca obrazu, drugi to poeta, jednak na ekranie doskonale się uzupełniają. Łączy ich bowiem wiele. Obaj próbują uchwycić, za pomocą słów lub zdjęć, to, co wydaje się niewidzialne, tak jakby pragnęli na moment zatrzymać czas „w kadrze”. Ale też obaj żyją w jakiejś pustce, nie dostrzegając tego, co mają, aż do chwili, gdy zdają sobie sprawę z ulotności i nietrwałości tego świata. A może właśnie wtedy zaczynają WIDZIEĆ?
Można odnieść wrażenie, że w „Elegii” nie ma przypadkowości – sceny zazębiają się z sobą, zaś słowa i gesty stają się kluczem do zrozumienia całości. Jest to jednak film, którego nie wystarczy oglądnąć raz. Już w chwili opuszczania kina wiedziałam, że muszę przeczytać pierwowzór literacki („Konające zwierzę” Philipa Rotha) i jeszcze raz, na spokojnie, prześledzić fabułę.
Czy jednak ten film, oglądany kolejny raz, to wciąż będzie ten sam film?
Gorąco polecam!!!
„Elegia”
Reżyseria: Isabel Coixet
Scenariusz: Nicholas Meyer
Obsada: Penelope Cruz, Ben Kingsley
USA 2008, dramat
Premiera: 05-09-2008
Czas trwania: 110
Dystrybutor: Monolith Plus
Anna Curyło