Kiedy kończy się pewien etap naszego życia, tak dobrze nam znany i bliski, czujemy najczęściej niepewność, bezradność, lęk lub złość. Nagle musimy zaakceptować fakt, że pewne istniejące dla nas od zawsze prawdy, straciły swoją wartość. Wiadomość o poważnej chorobie matki burzy ustalony porządek Julii (dubbingowana przez Dominikę Ostałowską, Julia Jentsch). Pociąga też za sobą życiowe zmiany, których kilka miesięcy wcześniej główna bohaterka w ogóle nie brała pod uwagę. Julia, szczęśliwa i zakochana mężatka, ceniona artystka, żyła beztrosko wiedząc, że zawsze może liczyć na wsparcie rodziców. Śmierć? Istniała gdzieś z boku. Kiedy jednak rodzina dowiaduje się, że Basia jest śmiertelnie chora, nagle coś się załamuje. Z jednej strony rodzi się pewna więź między osobami, które wiedzą, że w takiej sytuacji muszą być dla siebie wsparciem. Z drugiej, budzą się we wszystkich strachy, niepewności, obawy. Emocje narastają, jednak ciężko nad nimi zapanować. Skoro wiadomo, że mama umrze, po co to całe udawanie? Jak rozmawiać ze sobą, kiedy najchętniej człowiek utopiłby cały swój smutek w alkoholu? Znieczulenie, nawet chwilowe, bywa niekiedy tak potrzebne, by przywrócić jakąś wewnętrzną równowagę…
„Nic nie boli jak istnienie, nic nie boli tak…” śpiewa Budka Suflera. Julia w ciągu kilku miesięcy nie tylko musi porzucić tkwiące wciąż w niej wewnętrzne dziecko, ale przewartościować całe swoje życie. Poczuć cały ból bycia tu i teraz. To na męża Basi spada główny ciężar opieki nad chorą - on też najdłużej ukrywa swoje emocje, nie chcąc martwić żony. Jednak człowiek jest tylko człowiekiem. Julia pozwala sobie na chwile słabości. Może i powinna zastąpić tatę w szpitalu, ale nie ma na to sił - czasem potrzebuje uciec, zapomnieć choć na chwilę o obecnej sytuacji. Także jej przyrodnia siostra Kasia w pewnym momencie wybucha złością połączoną z bezradnością. Dlaczego ona ma zajmować się matką, skoro inni nie przejmują się tak, że umiera? Ona zawsze była ta druga, ta gorsza…
Film Małgorzaty Szumowskiej łamie pewne tabu, istniejące w naszym społeczeństwie. Śmierć jest tu prosta, do bólu zwyczajna, a jednak tak prawdziwa. Pewne oburzenie może wzbudzić u niektórych sposób pokazania osoby umierającej. Basię interesuje jej wygląd, nie życie pozagrobowe. Zresztą nikt tu, w obliczu śmierci, nie rozmawia o Bogu! Czarny humor towarzyszy nam za to w większości scen. Basia umiera? Czy to powód, by przestać sobie z niej żartować? Przecież już wcześniej, w jednej z początkowych scen, bohaterowie dowcipnie komentowali jej osobę. Z jednej strony chcemy, by choroba nie była „innym” etapem naszego życia, z drugiej sami łapiemy się na tym, że zachowanie pozorów tzw. normalności może wydać się niestosowne. Jak to? Przecież… nie wypada! Tylko dlaczego? Człowiek reaguje różnie w niecodziennych dla siebie sytuacjach, często zaskakując samego siebie. Bohaterowie „33 scen z życia” piją, klną, palą, ale może dlatego, ze swoimi słabościami, są tak do bólu ludzcy?
Nastrój całości potęguje muzyka Pawła Mykietyna – czarny ekran, niespokojne dźwięki, wyczekiwanie na zbliżającą się śmierć… Małgorzata Szumowska zręcznie przeplata sacrum z profanum, wplatając nawet w film o umieraniu odważne, jak na polskie kino, sceny erotyczne (istotne dla fabuły!). Nie idzie na kompromis. Nie stara się nikomu przypodobać. Ten film, mocno autobiograficzny, wydaje się być próbą uporządkowania przez reżyserkę własnego życia. Po okresie bólu, buntu i rozpaczy, zaakceptowaniu pustki, nastał czas powrotu Małgorzaty Szumowskiej do życia. 33 scenami tak nie dającymi o sobie zapomnieć… i nie pozwalającymi się ogarnąć.
Polecam!
Anna Curyło