Redaktorki Portalu We-Dwoje.pl postanowiły powspominać zwyczaje, jakie panowały w ich rodzinnych domach. Opowiedzą o przygotowaniach do Świąt, tradycjach kulinarnych i atmosferze, jaka wówczas panowała.
Ania Łyczko-Borghi
Do dzisiejszego dnia pielęgnuję w sobie te bezcenne wspomnienia Bożego Narodzenia z czasów, gdy jeszcze wszystko miało swoje miejsce, chodziło jak zegarek, który ani się nie spóźnia, ani się nie spieszy.
Na dzień przed Wigilią wypiekaliśmy z mamą świąteczne placki – zawsze musiało być ich minimum trzy jeśli nie więcej. W dzień Wigilii, o poranku ubieraliśmy choinkę, potem zamiast obiadu pochłaniało się w locie jakąś kanapkę, aby tylko zaspokoić największy głód, bo przecież wieczorem, gdy zaświeci pierwsza gwiazdka czekała wigilijna wieczerza. No właśnie – pierwsza gwiazdka, wypatrywałam jej z moim bratem od pierwszego zmierzchu – zarówno ja jak i on chcieliśmy zobaczyć ją jako pierwsi. A gdy już się pojawiła oznajmialiśmy gromkim głosem: “Jest pierwsza gwiazdka!”, można wtedy było zasiąść do stołu. Przed wieczerzą krótka modlitwa, dzielenie się opłatkiem. Później wigilijne potrawy: kompot z suszu, pierogi z kapustą, barszcz czerwony, ryby, dwa karpie, które jeszcze wczoraj pływały sobie radośnie w wannie, kutia, ciasta... No i sianko pod obrusem, dodatkowy talerz dla niespodziewanego gościa. Jaka to piękna tradycja. Po kolacji otwierało się prezenty, które w dzieciństwie przynosił kolega taty przebrany za Mikołaja, a raczej Gwiazdora, jak nazywano go w mojej rodzinie, śpiewało się kolędy, rozmawiało i tak aż do północy, kiedy to szło się na pasterkę. A przed wyjściem, w głębi mroźnej nocy, wyjątkowo cichej i spokojnej, jako dziecko zawsze obawiałam się czy czasem nie usłyszę jakiegoś zwierzęcia, co to przemówi do mnie ludzkim głosem. Głęboko wierzyłam w tę legendę i w głębi duszy wcale nie chciałam, aby do mnie mówiono.
Fot. winiary.pl
Fot. Blog Dodaj i wymieszaj
Agata Chabierska
Tak naprawdę święta były dla mnie od małego imprezą rodzinno-prezentową. Od kościoła rodzina zawsze stroniła, więc żadnego siana na stole, żadnych pasterek w środku nocy (chyba że dla celów czysto towarzyskich), żadnych symbolicznych gestów i przypowieści nie musieliśmy z bratem przełykać w zamian za radość choinki, pod którą było zwykle bogato, komercyjnie i po amerykańsku.
Jasne, że był opłatek, barszczyk z uszkami, karp i pierogi z grzybami, bo dziadkowie całe to dobrodziejstwo przywieźli ze sobą z Kresów Wschodnich, ale dla mnie na Wigilii atmosfera gwiazdkowa się kończyła. Potem było tylko obżarstwo, powtórki z „Potopu” w telewizji i kolędowanie po dziadkach.
Fot. winiary.pl
Magię polskich świąt zrozumiałam przed dwoma laty, kiedy spędziłam pierwszą Gwiazdkę na obczyźnie, w rodzinie ukochanego. Niby Czesi Słowianie, niby Cyryl i Metody, niby choinkę mają, ale wszystko im się ewidentnie poplątało i ryczałam wieczorem jak bóbr za uszkami w barszczu.
Fot. winiary.pl
Sylwia Mikołajczak
Boże Narodzenie niesie ze sobą wspomnienia z lat dziecięcych... i tak jest u mnie każdego roku.
Przygotowania do Świąt zaczynały się już wcześniej, zasiadałam z ołówkiem, kawałkiem kartki i wspólnie z mamą i babcią planowałyśmy świąteczne potrawy. Na kilka dni przed Wigilią ubierałyśmy z mamą choinkę, bo zawsze nie mogłam się jej doczekać. Choinka była sztuczna, ale bogato i gustownie przystrojona. Uwielbiałam zasiadać przy niej przy zgaszonym świetle, wpatrując się w nią mrużyłam oczy i podziwiałam.
W Wigilię już wczesnym rankiem wszyscy zaczynaliśmy przygotowania do wieczerzy. Moja mama i babcia zajmowały się przygotowaniami potraw. Nie było ich 12, ale zawsze miały ten wyjątkowy, niepowtarzalny smak. Zawsze musiała być zupa grzybowa z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, makiełki (czyli kluski z makiem, miodem i bakaliami), smażony karp, kompot, strucla z makiem. Wraz z pierwszą gwiazdką zasiadaliśmy do wspólnej wieczerzy. Na stole biały obrus, świece, pod obrusem sianko, dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. Babcia zawsze pierwsza brała opłatek do ręki.
Fot. winiary.pl
A po wielkim obżarstwie oczywiście długo wyczekiwane prezenty, które przynosił Gwiazdor (z czasem dowiedzieliśmy się, że Gwiazdor to taka tradycja, więc jeszcze przed świętami bawiliśmy się z bratem w detektywów i szukaliśmy zakopanych skarbów, niestety zawsze z marnym skutkiem). Szelest papieru i wieka radość, Gwiazdor każdego roku był bardzo szczodry. A potem wspólne świętowanie, może bez kolęd, bez pasterki, ale rodzinne i bardzo ciepłe, z uśmiechem pełnym miłości dla każdego.
Teraz, gdy mam już własną rodzinę, chciałabym przekazać taką atmosferę Świąt, aby moje dziecko po latach również wspominało Boże Narodzenie z łezką w oku.
Weronika Ulicz
Pierwsze, co pamiętam z Gwiazdki, to oczywiście prezenty pod choinką i to, jak zapierało mi dech z wrażenia na widok wielkich paczek ze wstążeczką kryjących niezliczone niespodzianki. Kolejne składowe tego świątecznego czasu to przerażenie i strach połączone z dziką ciekawością na widok brodacza w czerwonej czapie i kaloszach oraz policzkach pomalowanych czerwoną szminką (który jak się po latach okazało był po prostu sąsiadem z dołu), a także tajemnicza zagadka dotycząca sposobów jakimi podrzucano prezenty pod choinkę. U nas, jeśli nie było akurat pod ręką "sąsiada z makijażem", zawsze się mówiło, że wraz z pierwszą gwiazdką na niebie Mikołaj przeciska się przez lufcik i podrzuca prezenty, co szczerze mówiąc zawsze mi się wydawało trochę naciągane, bo jakże on się tam mógł zmieścić?
W domu cyklicznie tego dnia odbywała się u nas rytualna awantura o choinkę, a to że krzywa, a to że łysa i jak można było w ogóle dopuścić do płacenia tyle za takiego drapaka!? Zazwyczaj po wyczerpaniu się wszystkich nieco zbyt głośno wyrażanych argumentów nie było już czasu na dalsze kruszenie kopii i trzeba było drzewko stroić. Od mojego burzliwego "nastolęctwa" to zajęcie mi przypadało w udziale i nie znosząc żadnej krytyki, w mocno awangardowym stylu (przez nikogo do dziś nierozumianemu) oddawałam się swoim dekoratorskim zapędom.
Na wieczerzy wigilijnej najchętniej pałaszowałam wyłącznie barszcz z uszkami oraz pierogi ruskie ze śmietaną autorstwa mojej babci, która z bezgranicznym poświęceniem i chustką przewiązaną na bolącej głowie lepiła je zazwyczaj w produkcyjnej ilości od rana. Więcej i tak po olbrzymiej porcji pierogów po prostu nie byliśmy w stanie zmieścić. Do odpowiedniej liczby potraw wigilijnych często doliczaliśmy na wszelki wypadek także pieprz i sól, żeby wszystko się zgadzało.
Fot. winiary.pl
Dziś już nie oddałabym tych wszystkich awantur, jadłospisu zdominowanego przez ”ruskie”, gorączki zakupów, rozplątywania lampek choinkowych, a nawet rozczarowań z prezentów pod choinką (znowu skarpety z bałwankiem?!) za żadne skarby. W tym roku już sama z przepaską na włosach i zmęczona do granic możliwości będę lepić pierogi dla wszystkich według przepisu mojej babci. I będzie mi z tym bardzo dobrze, bo to jest właśnie ta magia rodzinnych, niekoniecznie tradycyjnych, zwyczajów i bliskości, do której tęsknimy cały rok, nie sposób jej opisać słowami i którą dopiero z czasem tak naprawdę pojmujemy.
Życzymy Wam, aby tegoroczna Gwiazdka była wyjątkowa.
Niech przy zapachu strojonej choinki, upłyną piękne chwile polskiej Wigilii, ze wspólnie śpiewaną kolędą, z upragnionym gościem przy stole i w rodzinnej, pełnej ciepła i radości atmosferze.
A w Nowym Roku zdrowia i lepszego jutra.
Niech przy zapachu strojonej choinki, upłyną piękne chwile polskiej Wigilii, ze wspólnie śpiewaną kolędą, z upragnionym gościem przy stole i w rodzinnej, pełnej ciepła i radości atmosferze.
A w Nowym Roku zdrowia i lepszego jutra.
Redakcja We-Dwoje.pl