Koniec krzyża na Krakowskim Przedmieściu?

Tym razem nie było licznych ceremonii, nie było modlitw i kościelnych orszaków. Te jak wiadomo, zupełnie się nie sprawdziły. Byli za to urzędnicy, ludzie wykonujący służbowe polecenia. To właśnie oni przenieśli, słynny już krzyż do kaplicy w pałacu prezydenckim.
/ 17.09.2010 12:35

Tym razem nie było licznych ceremonii, nie było modlitw i kościelnych orszaków. Te jak wiadomo, zupełnie się nie sprawdziły. Byli za to urzędnicy, ludzie wykonujący służbowe polecenia. To właśnie oni przenieśli, słynny już krzyż do kaplicy w pałacu prezydenckim.

Bomba medialna wybuchła chwilę później. O decyzji przeniesienia poinformowani zostali jedynie najważniejsi z urzędników kancelarii prezydenta Komorowskiego i prezydent Gronkiewicz – Waltz. Wczesnym czwartkowym rankiem, zupełnie niespodziewanie, krzyż został zabrany. Przeniesiony. Ot tak, bez całej otoczki. Bez ceremoniałów. Bez pytania o zgodę szalejącego dookoła rozszalałego tłumu.

Do ataku rzucili się posłowie i wielbiciele Prawa i Sprawiedliwości, z ukochanym prezesem na czele. Ten co rusz wygłaszał patetyczne, pełne licznych i kwiecistych przymiotników oświadczenia, korzystając z nadanej mu przez tłum pod pałacem nieformalnej roli przywódcy protestu. Kaczyński uderzył w emocje, w martyrologiczną historię, postawił się na czele wszystkich stojących i koczujących pod pałacem. To właśnie on, wraz ze swoją świtą skrzyknęli na wieczór protest i demonstrację, mającą – przynajmniej z założenia – pokazać, że decyzja przeniesienia krzyża jest sprzeczna z wolą całego narodu. Przyszło kilkaset osób i niemalże tyle samo gapiów, spragnionych przedstawienia jakiego byliśmy świadkami przez ostatnie kilka miesięcy.

Rękoczynów nie było, ale deklaracje konfliktów zbrojnych owszem. Były też kolejne krzyże, zarówno te drewniane jak i te ustawiane z kwiatów i zniczy. Były pieśni religijne i rozmodleni ludzie, gotowi do zbrojnej obrony swojego wodza. Pojawił się wreszcie i on – Jarosław Kaczyński, niemalże jak monarcha wychodzący do swoich poddanych, z pozbawioną emocji twarzą. Byli też studenci, traktujący demonstrację jako okazję do zabawy, śpiewający pieśni takie jak „Szła dzieweczka do laseczka”.

I była policja. Ta pewnie jeszcze pozostanie, bo deklaracje zbrojnego szturmu krzyżowego nie milkną. Poplecznicy PiS-u, wspierani przez kilka rodzin ofiar deklarują zaciekłą walkę o swój wymarzony pomnik. Na razie wszystkie próby układania kolejnych krzyży, są skutecznie niwelowane przez likwidującą je straż miejską. Wszystko wskazuje na to, że pomimo zlikwidowania totemu, przedstawienie jeszcze się nie skończyło. Pozostaje nam poczekać. Może nadchodząca jesień i zima skutecznie zmniejszy zacięcie i wytrwałość na pokaz. Nawet najbardziej dziwaczne ideały nie będą w stanie ogrzać kogoś śpiącego na chodniku.

Fot. Forum