Chile świętuje i dziękuje za cud

Wielkim sukcesem zakończyła się akcja ratowania chilijskich górników. Po trwającej prawie 24 godziny akcji ratunkowej, na powierzchnię wyjechał ostatni, 33 uwięziony mężczyzna. Pod ziemią spędzili 69 dni. Media już okrzyknęły ich ocalenie prawdziwym cudem.
/ 18.10.2010 08:44

Wielkim sukcesem zakończyła się akcja ratowania chilijskich górników. Po trwającej prawie 24 godziny akcji ratunkowej, na powierzchnię wyjechał ostatni, 33 uwięziony mężczyzna. Pod ziemią spędzili 69 dni. Media już okrzyknęły ich ocalenie prawdziwym cudem.

 

Była to bez wątpienia akcja ratunkowa do innych niepodobna. Niektórzy już porównują jej rozmiar i pomysłowość do tej, jaka w 1970 pozwoliła szczęśliwie sprowadzić na ziemię załogę lotu Apollo 13. Autorami obu misji ratunkowych było zresztą NASA, do której rząd chilijski zwrócił się z prośbą o pomoc, niemalże zaraz po tym jak potwierdzono, że pod ziemią są żywi ludzie. Do Chile zjechali najlepsi światowi specjaliści. I to właśnie oni wymyślili, wcześniej niespotykaną akcję ratunkową.
Za pomocą wysoce wyspecjalizowanego sprzętu, dotarto najpierw do samych górników. Do uwięzionych prawie 700 metrów pod ziemią mężczyzn doprowadzono przewody komunikacyjne i kamery. Cały świat oglądał, kiedy na powierzchnię wyjechało pomalowane na inny kolor wiertło a na nim kartka. „Jesteśmy cali. W schronie 33”. Żaden z nich nie był poważnie ranny. Dzięki doskonale zaplanowanej budowie kopalni, w chwili wypadku mieli gdzie uciekać. Do dyspozycji mieli 60 metrów kwadratowych. Jedną ławkę. I bardzo dużo wolnego czasu.

Od razu wiadomo było, że akcja ratunkowa jest raczej kwestią miesięcy niż dni. Skrupulatnie opracowany plan przewidywał mozolne przewiercenie do górników wąskiego tunelu, przez który można byłoby przepuścić kapsułę ratunkową, która później po kolei wyciągałaby górników na powierzchnię. Początkowo mówiono, że całość może zająć nawet 4 miesiące. Kiedy naukowcy dopracowywali szczegóły swoich ustaleń, my oglądaliśmy kolejne relacje spod ziemi. Patrzyliśmy na twarze, które od tygodni nie widziały światła słonecznego, twarze mimo wszystko roześmiane. Górnicy chętnie pokazywali jak radzą sobie w swoim mimowolnym więzieniu. Jak spędzają czas, jak śpią. Każdy z nich regularnie kontaktował się z rodziną. Jednemu w trakcie uwięzienia urodziła się córka. Na każdego ktoś niecierpliwie czekał.

Koniec był happy endem. Tych często brakuje przy górniczych wypadkach. Wąska kapsuła ratunkowa bez specjalnych problemów pokonała 700metrową drogę w głąb ziemi. Na jej pokładzie był ratownik, który na samym dole, poinstruował górników co czeka ich w drodze do góry. Musieli wcisnąć się do środka wąskiej konstrukcji i przez kilkuminutową podróż trzymać zamknięte oczy. Zaraz po wyciągnięciu na powierzchnię włożono na nie specjalne okulary, tak aby słońce nie było w stanie zranić oczu, tak odwykłych od jego widzenia. Na górze czekały rodziny. Kręciły kamery. Z całego świata.

I doczekały się. Po kilkunastu godzinach, na powierzchnię wyjechał ostatni z górników. Sztygar. Jak podkreślają wszyscy, to właśnie ten jeden mężczyzna był odpowiedzialny za ich przetrwanie. To on potrafił opanować ich emocję i panikę, kiedy przez pierwsze 17 dni nie mieli żadnego kontaktu ze światem. Wielu mówi, że sztygar uratował im życie.

Jak było naprawdę, pewnie nigdy nie dowiemy się do końca. Od negatywnych aspektów całej historii, które są nieodzowną częścią takich przeżyć, wolimy te, które pozwalają wierzyć i podziwiać ludzką odporność na stres. Ludzka wola przetrwania jest wielka a tych 33 mężczyzn musiało jej się trzymać, niekiedy jako jedynego koła ratunkowego. Teraz mogą odpocząć. I zacząć udzielać wywiadów. Rodziny już obiecują, że ich mężowie, synowie czy ojcowie, przyjdą do tych stacji, które zapłacą im najwięcej. Tylko czy trudno ich o to winić?

Fot. Gobierno de Chile

Redakcja poleca

REKLAMA