Miniony tydzień upłynął w polityce pod znakiem podsłuchów. Publikacja „Gazety Wyborczej” dość jednoznacznie wykazała, że najbardziej znani dziennikarze w Polsce byli przez ponad dwa lata śledzeni przez tajne służby. Dzięki nakazowi prokuratora generalnego, do wiadomości ABW i CBA szły listy osób dzwoniących, odbieranych połączeń, ale też lokalizacji telefonów.
Na polecenie ABW i CBA, ERA GSM przekazywała im przez dwa lata bilingi najbardziej znanych dziennikarzy w Polsce. W centrum zainteresowania rządu PiS byli Monika Olejnik, Cezary Gmyz (Rzeczpospolita), Bogdan Wróblewski (Gazeta Wyborcza), Maciej Duda (Rzeczpospolita, Newsweek), Roman Osica (RMF), Marek Balawajder (RMF), Piotr Pytlakowski (Polityka), Wojciech Czuchnowski (Gazeta Wyborcza), Andrzej Stankiewicz (Newsweek) i Bertold Kittel (Rzeczpospolita). Do wiadomości służb specjalnych przekazywane były nie tylko listy wychodzących i przychodzących połączeń, ale też to, gdzie znajdował się właściciel w momencie, kiedy telefony były wykonywane. Według „Gazety Wyborczej”, podsłuch miał prowadzić do ujawnienia źródeł informacji dziennikarzy, krytykujących ówczesnego premiera i rząd.
Występując na wspólnej konferencji prasowej, dziennikarze jednoznacznie wyrazili swoje oburzenie. Większość z nich obiecała też prezesowi Kaczyńskiemu i Zbigniewowi Ziobro, że jeśli ich billingi są dalej tak cennym towarem, będą regularnie podsyłać je obu panom. Podsłuchy potępiła też Helsińska Fundacja Praw Człowieka, nazywając je zamachem na podstawowy przywilej prasy. Organizacja już zapowiedziała akcję prawną przeciwko służbom i osobom odpowiedzialnym za prowadzenie podsłuchów.
Zapytany o podsłuchy, Jarosław Kaczyński nie próbował tłumaczyć sprawy. - Tutaj nie ma nic do komentowania, śledztwo zostało umorzone, a cała reszta to jest po prostu wstyd i nienawiść pewnych środowisk, które krzyczały o nadużyciach PiS-u i dzisiaj po prostu są kompletnie skompromitowane – powiedział dziennikarzom, którzy – żądni sensacji – czekali na wypowiedź prezesa. Kaczyńskiemu przyklasnął Zbigniew Ziobro, twierdząc, że bilingi dziennikarzy są „standardowo” wykorzystywane w śledztwach ujawnienia tajemnicy państwowej albo służbowej przez funkcjonariuszy publicznych.
Na razie nad całością utrzymuje się wielki medialny niesmak, spowodowany głównie brakiem jakichkolwiek kroków, jakie powinny być standardowo podjęte wraz z ujawnieniem sprawy. Najprawdopodobniej sprawa nie będzie miała konsekwencji prawnych, przynajmniej nie w najbliższych, wyborczych przecież miesiącach. To właśnie w nich należy unikać jakichkolwiek ekstremalnych decyzji. Ostatnie wybory dostatecznie udowodniły, że w naszym kraju lepiej sprawdza się kampania pozytywna. Ma być przede wszystkim dużo, dużo obietnic i bardzo mało konkretów. To takimi rzeczami wygrywa się w tym kraju wybory. Tylko czy po nich, ktoś będzie jeszcze pamiętał o podsłuchiwanych dziennikarzach?
Fot. mwmedia