„Polowanie na robale”

Sama już nie wiem, czy to ja złowiłam robale „na wędkę”, czy też raczej im dałam się upolować. W każdym razie, wpadłam… i to w zachwyt! Nie była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Cóż, pudełko niewielkich rozmiarów kryje w sobie jedynie kilkanaście płytek „domino”, osiem kostek do gry oraz instrukcję obsługi. Tyle! Za to zapłaciłam 50 zł? – przemknęło mi przez głowę. Trudno, siadłam do czytania zasad…
/ 06.04.2009 21:12
Sama już nie wiem, czy to ja złowiłam robale „na wędkę”, czy też raczej im dałam się upolować. W każdym razie, wpadłam… i to w zachwyt! Nie była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Cóż, pudełko niewielkich rozmiarów kryje w sobie jedynie kilkanaście płytek „domino”, osiem kostek do gry oraz instrukcję obsługi. Tyle! Za to zapłaciłam 50 zł? – przemknęło mi przez głowę. Trudno, siadłam do czytania zasad…

Gra polega na tym, by upiec na ruszcie (tj. zgromadzić) jak najwięcej smacznych robali. Płytki „domino” układamy na stole – od najmniejszej (czyli tej z cyfrą: 21) po największą (numer: 36). Na każdej z nich widnieją tytułowe, uśmiechnięte robale – jeden, dwa, trzy lub cztery. Rzucamy od razu ośmioma kostkami, po czym odkładamy te, które wydają nam się najbardziej opłacalne (np. dwie z wyrzuconą liczbą oczek: 5). Rzucamy pozostałymi kostkami dalej, aż trafi się nam niecelny rzut lub przerwiemy we właściwym momencie naszą rundę – wyrzucając sumę oczek o wartości którejś z płytek. Nie takie skomplikowane, jednak wczytując się w instrukcję (świetnie tłumaczącą zawiłości gry) odkryjemy, że… łakomstwo naprawdę nie popłaca! Łatwo zdobyć robaczki – jeszcze szybciej możemy je stracić. Takie małe, niepozorne stworzonka, wciąż nam umykają, my zaś z niedowierzaniem patrzymy, jak szybko zmieniają właściciela lub wracają smażyć się na ruszcie.

„Polowanie na robale”

Już od pierwszego rzutu kostką zaczynają się prawdziwe emocje - nie chodzi bowiem tylko o zwykły łut szczęścia, ale również o próbę przewidywania pewnych sytuacji. Ryzykować i grać o większą stawkę? Może lepiej zadowolić się nawet jednym robaczkiem? Wziąć punkty z rusztu czy odebrać je któremuś z graczy? „Walka o żarcie nie na żarty” ma w sobie coś z hazardu – trzyma w napięciu do samego końca. Kto okaże się zwycięzcą? Wcale nie ten, co ma najwięcej płytek, a osoba, która zebrała największą ilość robaczków. Wiedząc, że mogą nam wystarczyć dwie kosteczki z czterema robaczkami, wahamy się, kiedy mamy pewnego jednego, i wciąż szansę na więcej. Aż nam ślinka cieknie, a apetyt rośnie w miarę „łowienia” kolejnych robali.

Chociaż gra jest skierowana do dzieci powyżej siódmego roku życia (trzeba umieć sprawnie liczyć do 36), kiedy młodsi zasypiają, to rodzice ruszają na polowanie i… już robaczki się smażą, a my w napięciu śledzimy ruchy naszych współgraczy. Zabawa naprawdę potrafi wciągnąć. Z zaskoczeniem odkryłam, że tak niewiele trzeba, by dorośli odkryli w sobie znów dziecko – ot, 16 płytek i 8 kostek do gry.

„Polowanie na robale” sprawdza się jako rodzinny sposób spędzania wolnego czasu, ale jest też idealna na spotkania towarzyskie. Bez pudełka zajmuje zaś tak niewiele miejsca, że może nam towarzyszyć także podczas wspólnych wypadów za miasto.
Polecam! Łatwo złapać bakcyla. Nieco trudniej… robala!

W zestawie mamy: 16 płytek oraz 8 specjalnych kostek. Gra przeznaczona jest dla 2-7 graczy (świetnie się gra w cztery osoby). Producent: Egmont. Cena: 49 zł.

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA