Wieczne miasto?

Veni, vidi... trzeci czasownik można dopisać samemu, w zależności od tego, jaki Rzym chcemy poznać. Trzeci czasownik nie jest obowiązkowy, jeśli to miasto nie ukradnie serca. Ale w taki scenariusz nie wierzę, bo byłby najczarniejszym, i jeśli ktoś nie zostawił w Rzymie kawałka siebie, to albo nie dość go poznał, albo był za krótko... i powinien wrócić. Jeszcze raz przejść te same drogi, wybrać nowe, których nie zna. Pogadać ze sprzedawcą warzyw. Wypić kawę. I przyznać się do błędu.
/ 05.11.2007 12:27
Veni, vidi... trzeci czasownik można dopisać samemu, w zależności od tego, jaki Rzym chcemy poznać. Trzeci czasownik nie jest obowiązkowy, jeśli to miasto nie ukradnie serca. Ale w taki scenariusz nie wierzę, bo byłby najczarniejszym, i jeśli ktoś nie zostawił w Rzymie kawałka siebie, to albo nie dość go poznał, albo był za krótko... i powinien wrócić. Jeszcze raz przejść te same drogi, wybrać nowe, których nie zna. Pogadać ze sprzedawcą warzyw. Wypić kawę. I przyznać się do błędu.

Koloseum, Piazza Navona, Panteon, Campo de’ Fiori, Watykan. Najlepiej z okien autobusu, w jeden dzień, zrobić zdjęcia, uciec. To właśnie ci, którzy nie wracają.

Gdybym miała powiedzieć, od czego zacząć poznawanie, to na pewno od baru. Trzeba znaleźć jakiś bar w małej lub większej uliczce, wpaść na kawę. Zobaczyć jak to działa, jak „barista” nawet nie znając swoich klientów, zamienia z nimi kilka słów, jak po rzymsku rano biznesmeni w garniturach z zachwytem zanurzają słodkie bułeczki w piance na cappuccino.

Wieczne miasto?

Rzym to miasto podzielone w czasie i w przestrzeni, przy czym te podziały nie do końca się na siebie nakładają. Jeśli ma się mało czasu i duży głód wiedzy, to zdecydowanie trzeba przemieszczać się wzdłuż podziałów przestrzennych, choć wprowadza to do głowy tak wielki mętlik, że po powrocie jest niemożliwe odtworzenie widzianych zabytków i ich umieszczenie w historii, bez przewodnika, zdjęć i pomocy towarzyszy podróży.

Jeśli jednak przyjmie się podział czasowy, i zacznie od starożytności, przejdzie przez pierwsze chrześcijańskie domus, bazyliki i kościoły, które na nich urosły, zajrzy na Zatybrze, przejdzie ulicami, które na chwale sobie i na użytek pielgrzymom otwierali papieże, burząc średniowieczną zabudowę, pofrunie razem z wiekami od najdawniejszej historii aż do teraz, można Rzym poznać lepiej. Poznać tak, jak poznaje się przyjaciół, konfrontując pierwsze wrażenie z opowieściami o dzieciństwie, wierząc w to, co mówią, odkrywając ich warstwa po warstwie.

Rzymianie, nie ci starożytni, ale ci, których spotykamy teraz, po swoich antycznych przodkach odziedziczyli nie tylko zamiłowanie do piękna, ale również do ucztowania i odpoczynku. Może dlatego wszystkie instytucje, a także większość sklepów i biur, zamyka się po prostu na świętą przerwę obiadową, za to wtedy zapełniają się restauracje, tłoczno robi się w barach i miejscach, gdzie sprzedaje się pizzę w kawałkach.

Pizza w kawałkach to zdecydowanie rzymska specjalność. Nigdzie indziej we Włoszech nie jest tak popularna, robi się ją na twardym cieście, nie jest okrągła (albo ma kształt wydłużonego „języka”, albo blachy, na której była pieczona), i sprzedaje na wagę, na wierzchu leżą najrozmaitsze rzeczy, nie tylko znane wszystkim podstawowe rodzaje pizzy. Znajdzie się i pizza z ziemniakami, i z krewetkami, i z wieloma innymi rzeczami.

Wieczór jednak zdecydowanie należy do restauracji, w najpopularniejszych wśród tubylców trzeba rezerwować miejsca kilka dni naprzód. Ale warto, bo to coś zupełnie innego niż przewidziane dla turystów knajpki pod Panteonem, które za duże pieniądze oferują bardzo kiepską jakość. Zasada jest prosta, gdzie tłoczno, a nie na turystycznym szlaku, i gdzie siedzą Włosi – tam dobrze dają jeść.

Po kolacji, drinku na Zatybrzu, spacerze po małych uliczkach koło Piazza Navona, warto się przejść jeszcze do Watykanu. Zobaczyć Plac Św. Piotra bez turystów, za to oświetlony, bez sprzedawców tandetnych różańców, z perspektywą via Della Conciliazione.

Potem wrócić do Fontanny di Trevi, bo legenda i porzekadła mówią, że żeby jeszcze kiedyś przyjechać do Rzymu, trzeba tam wrzucić pieniążek. Ja może i w to nie wierzę, ale za każdym razem, kiedy wyjeżdżam z Wiecznego Miasta, coś w tej fontannie zostawiam. Pewnie w ten sposób przepuszczę kiedyś fortunę, ale czego się nie robi żeby powrotów było tyle samo co rozstań, albo o jeden więcej. Powrotów do Miasta, które kradnie serce i czas, które nawet przed dociekliwymi kryje wiele tajemnic.

Żeby poznać Rzym, nie starczyłoby życia, skoro żeby poznać Kraków mówią że potrzeba dwustu lat intensywnych badań. Ale nawet jeśli poznawanie go jest z góry skazane na niepowodzenie, miło jest chodzić po ciągle tych samych kamieniach i szukać w nich ukrytej historii.

Marta Kostyk

Redakcja poleca

REKLAMA