Ale narzekania, krytykowania i marudzenia, że nie tak, że wciąż daleko, a słońce zbyt przygrzewa, lub też wręcz odwrotnie, leje jak z cebra, a i tak za mną trzeba nadążać… o nie, takich skarg nie przyjmuję. Ostrzegałam? Mówiłam? Trzeba było siedzieć wygodnie na kanapie i czekać, aż zmęczona wakacyjnymi wojażami wrócę stęskniona na rodziny łono, wgram zdjęcia i opowiem (nieco koloryzując wydarzenia, ale co tam!, musi być ciekawiej) jak to było gdzieś na zapomnianych już przez Boga szlakach.
I tu zaczyna się stan zawieszenia, przypominający nieco przygotowanie wrogich armii do ostatecznego starcia. Kto pójdzie pierwszy na kompromis? To było jedynie pytanie retoryczne, bo w końcu która kobieta, dąsając się i kręcąc noskiem, w końcu nie przekona ukochanego, że wakacje według JEJ pomysłu to najwspanialszy pomysł na wspólne wakacje? Argument koronny? „No wiesz, kochanie, zawsze może pojechać sobie z kumplami nad te twoje jeziora, ja pojadę na podbój wielkiego świata… i przynajmniej odpoczniemy od siebie, skoro ty już ze mną nie chcesz spędzić nawet tych dwóch tygodni w roku”. Tu pojawia się nieodłączny płacz, który nieco nadaje dramatyzmu sytuacji, i chwilę później można pakować walizki, by jechać na „wspólnie” zaplanowany, wymarzony wypoczynek. Oj, będzie się działo - w końcu słońce, i my. Tylko my… aż do znudzenia!
Tak, tylko że zanim się zapakujemy i ruszymy w świat, znów dochodzi do spięcia. Bo po co? Czemu aż tyle? A nie dałoby się jednej walizki zamiast trzech? Nie no, gdybym sama jechała, to wówczas zrezygnowałabym z trzech tuszów, kilku żeli pod prysznic, iluś tam par klapek i okularów przeciwsłonecznych, ale skoro już jedziemy razem, sama nie będę musiała wszystkiego nosić, do tego jest samochód, to co mi szkodzi pomyśleć o wszystkim? Zresztą, w gazecie pani pisała, by koniecznie wziąć dwadzieścia podstawowych lekarstw, tak na wszelki wypadek, a że to mądre czasopismo ze „zdrowiem” w nazwie, to z pewnością autorka wiedziała, o czym pisze. I tak to, zanim wyruszymy, mój mężczyzna znów się stresuje, iż nie unikniemy korków na drodze, ale przez to moje pakowanie zeszło nam dwie godziny więcej, i jeszcze dwa razy musieliśmy się wracać, bo czegoś tam zapomniałam ważnego.
W końcu jednak… jedziemy na wspólny urlop! Droga mija nam na ciągłych kłótniach, bo przecież to moja wina, że na mapie małe literki a ja nie nadążam z czytaniem nazw miejscowości, i kilka razy gubimy drogę. Ale już widać w oddali nasz hotelik. Co, miejsc wolnych nie ma? „Nie zrobiłeś rezerwacji?” – dziwię się, bo jak można zapomnieć o czymś tak oczywistym? „Przecież ty miałaś się tym zająć” – złości się mój ukochany.
No tak. Gdybym jechała sama, z pewnością myślałabym o wszystkim. Skąd jednak mogłam wiedzieć, że wspólne wakacje oznaczają, że i tak wszystko będzie na mojej głowie? Zaczynam się stresować i ja…
Anna Curyło