„Szef zrobił ze mnie darmową wyrobnicę, a gdy zażądałam kasy, wywalił mnie z pracy. Kuzyn-kibol przemówił mu do rozsądku”

kobieta, która straciła pracę fot. iStock by Getty Images, fizkes
„Zwodził mnie pół roku. W końcu dotarło do mnie, że coś kręci. W pustki na koncie firmy przestałam wierzyć. Szef sprawił sobie nowy samochód, a w hali gadano, że wybiera się z całą rodziną na egzotyczne wakacje. Ktoś, kto ma kłopoty finansowe, w ten sposób się nie zachowuje”.
/ 25.08.2023 17:30
kobieta, która straciła pracę fot. iStock by Getty Images, fizkes

Dobrze pamiętam ten wrześniowy dzień, półtora roku temu, kiedy zawalił się cały mój świat. Rankiem wezwał mnie do siebie szef.

– Pani Agato, zamykam firmę, nie wytrzymuję konkurencji. Muszę was wszystkich zwolnić – powiedział ze smutkiem.

Popłakałam się jak dziecko. Pracowałam w tej hurtowni spożywczej ponad 10 lat. Byliśmy tu wszyscy jak jedna wielka rodzina. Szef uczciwy, nigdy nie spóźniał się z pensją, wypłacał wszystko, co się należało. A teraz to miało się skończyć. „Z czego będę żyć? Jak utrzymam dziecko, zapłacę rachunki?” – myślałam zrozpaczona.

Sama wychowywałam dziesięcioletniego syna. Jego ojciec, zamiast zasądzonych 600 złotych, alimentów płacił miesięcznie góra 300. Byłam kilka razy u komornika, prosiłam, żeby coś zrobił w tej sprawie. Opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy.

– Niech się pani cieszy, że w ogóle coś płaci. Inni nie posyłają ani grosza – facet wzruszał ramionami, a mnie z bezsilności chciało się wyć…

Jak się sprawdzisz, podpiszemy umowę

Gdy minął okres wypowiedzenia, zarejestrowałam się w urzędzie pracy jako bezrobotna. Dostałam nawet zasiłek, bo zwolniono mnie, jak to się pięknie określa, z przyczyn leżących po stronie pracodawcy. Przez pierwsze kilka miesięcy na moje konto miały wpływać jakieś grosze. Zdziwiłam się, jak niska jest to kwota. Jak utrzymam za to siebie i dziecko?

– Nie ja ustalam wysokość zasiłków – naburmuszyła się urzędniczka, gdy zapytałam, jak mam przeżyć za takie pieniądze. – I proszę pamiętać, że nie wolno pani pracować i jednocześnie być u nas zarejestrowaną i pobierać świadczenia. Jeśli się pani gdzieś zatrudni i tego nie zgłosi, popełni pani przestępstwo – wyłudzenie pieniędzy i poświadczenie nieprawdy! – grzmiała.

Wkurzyła mnie tym okropnie.

– Proszę mnie nie straszyć! Nie zamierzam oszukiwać! Przyszłam tu, bo chcę znaleźć legalne zatrudnienie! Przecież po to są urzędy pracy, prawda?

– Na razie nie mamy dla pani żadnych propozycji. Proszę szukać, dowiadywać się, stawiać u nas na spotkania – odparła już trochę grzeczniej.

Mimo to wyszłam z urzędu wściekła. Przez całą drogę do domu zastanawiałam się, dlaczego ta kobieta tak mnie straszyła. I dlaczego od razu założyła, że będę oszukiwać. Wkrótce miałam to zrozumieć…

Szukałam pracy najlepiej, jak umiałam. Pytałam znajomych, wertowałam miejscową prasę, internet. Stawiałam się na spotkania w urzędzie. Chodziłam po mieście, szukając ogłoszeń na drzwiach sklepów. I nic.

Mijały kolejne tygodnie, a ja ciągle pozostawałam bez pracy. Nie miałam oszczędności, w oczy zaczęły mi zaglądać głód i bieda. No bo na co wystarczał ten zasiłek: czynsz, światło, gaz, telefon – i po pieniądzach. Dobrze, że chociaż moje mieszkanie jest małe, bo gdyby było większe, to nawet bym na tę comiesięczną daninę dla spółdzielni nie miała. Rodzice starali się mi pomagać, tylko co oni mogli? Sami ledwie wiązali koniec z końcem. Cieszyłam się, gdy nakarmili mi dziecko!

Byłam na skraju załamania. Chwilami myślałam nawet o najgorszym. I wtedy, gdzieś pod koniec marca, przybiegła do mnie przyjaciółka.

– Aga, mój szef ma dla ciebie zajęcie! Nienajgorsza stawka za godzinę. Z nadgodzinami można nieźle zarobić! – krzyknęła.

Okazało się, że właściciel firmy produkcyjno-handlowej, w której pracuje Iza, potrzebował natychmiast kobiety do pakowania w folię różnych produktów. Aż podskoczyłam z radości. Zajaśniała nadzieja, że moje kłopoty wreszcie się skończą.

Na początku kwietnia stawiłam się w firmie. Gotowa do pracy.

– Jeżeli się pani sprawdzi, podpiszemy umowę – zakomunikował mi właściciel.

Wydawał się taki miły… Idąc pierwszy raz do hali, pomyślałam, że w tym całym nieszczęściu mam jednak dużo szczęścia. Rozpoczęłam pracę. Pakowałam w tę folię wszystko – od papieru toaletowego począwszy, przez jednorazowe tacki, na plastikowych kubeczkach kończąc. Istna harówka, wszystko na tempo, przez dziesięć albo i dwanaście godzin dziennie.

Obliczyłam, że jest mi winien 9000 zł

Od stania przy taśmie i pakowania potwornie bolały mnie nogi i ręce, folia boleśnie kaleczyła dłonie. Ale nie narzekałam. Wręcz przeciwnie, byłam szczęśliwa. W myślach liczyłam zarobione pieniądze. I wyobrażałam sobie, co za nie kupię. Otrzeźwienie przyszło pod koniec miesiąca, przy pierwszej wypłacie. W kopercie było 1500 złotych. Mniej niż połowa tego, co mi się należało.

Nie mam więcej, były duże wydatki, a poza tym hurtownie i sklepy nie płacą mi za towar na czas – zakomunikował właściciel, gdy zapytałam, gdzie jest reszta moich pieniędzy. – Ale gdy tylko coś wpłynie na konto, zaraz pani wyrównam – zapewnił.

– A co z umową o pracę? – zapytałam. – Obiecał pan…

– Na to za wcześnie, nie jestem do końca pewny, czy się pani nadaje – próbował mnie zbyć.

– Ale ja jestem zarejestrowana jako bezrobotna, muszę zgłosić w urzędzie, że mam pracę – zaczęłam tłumaczyć, lecz spiorunował mnie wzrokiem.

– Nawet, kobieto, o tym nie myśl! Jak zgłosisz, to możesz więcej do firmy nie przychodzić. Nie chcę mieć przez ciebie żadnych kłopotów. Zastanów się, co ci się bardziej opłaca. I pamiętaj, że teraz wszyscy zwalniają, a nie zatrudniają. Będziesz bruk szlifować – wysyczał przez zęby.

Nie musiałam się zastanawiać. Miałam do wyboru dwie opcje: brać zasiłek, mieć ubezpieczenie zdrowotne i pracować na czarno – albo umrzeć z dzieckiem z głodu. Wybrałam oczywiście pierwsze rozwiązanie. Położyłam uszy po sobie i powiedziałam, że będę siedzieć cicho.

Minął kolejny miesiąc, potem jeszcze jeden i następny, i nic się nie zmieniało. Harowałam jak wół i dostawałam za pracę dużo mniej niż mi się należało. Ilekroć pytałam szefa, gdzie jest reszta pieniędzy, zawsze słyszałam te same wykręty – pustki na koncie, nieuczciwi kontrahenci.  I obietnicę, że kiedy wszystko się unormuje, dostanę to, co mi się należy.

– Umowę o pracę też? – pytałam z nadzieją.

– Oczywiście, już mnie pani przekonała, że jest dobrym, sumiennym pracownikiem – mówił z nieszczerym uśmiechem.

– No to kiedy ją spiszemy? – dopytywałam się.

– O matko, kobieto, później, teraz jest straszne zamieszanie w firmie – denerwował się.

Zwodził mnie w ten sposób pół roku. W końcu dotarło do mnie, że na legalne zatrudnienie nie mam co liczyć. I na wypłatę zaległych pieniędzy też. W pustki na koncie firmy przestałam wierzyć. Szef sprawił sobie nowy samochód, a w hali gadano, że wybiera się z całą rodziną na egzotyczne wakacje. Ktoś, kto ma kłopoty finansowe, w ten sposób się nie zachowuje.

„Dość tego, nie dam się dłużej oszukiwać ” – pomyślałam i poszłam do niego na rozmowę. Z moich wyliczeń wynikało, że jest mi winien 9 tysięcy złotych. Dla mnie majątek! Rozmowa nie należała, delikatnie mówiąc, do najprzyjemniejszych. Kiedy szef usłyszał, po co przyszłam, wpadł w szał.

Niczego ci nie jestem winien, won mi stąd, głupia babo! – wrzeszczał.

– Pójdę, jak mi pan wypłaci moje pieniądze – odparłam, starając się zachować spokój.

Wtedy podniósł się z fotela i ruszył w moją stronę.

– Wynoś się, bo zawołam ochronę. Wywalą cię na zbity pysk! – gotował się.

Nie zamierzałam się poddać.

– Dobrze, pójdę. Ale nie do domu, tylko od razu do inspekcji pracy. Powiem co i jak. Do końca życia z kar się nie wypłacisz, oszuście! Oddasz wszystko co do grosza! – wypaliłam.

Tylko się roześmiał.

– A idź sobie, idź! Zobaczymy, jak na tym wyjdziesz! Kto tu jest oszustem? To nie ja pracowałem i brałem zasiłek… Może i dostanę karę, ale jakoś to wytrzymam. A ty? Jak ci każą oddawać te wszystkie pieniądze, naliczą podatki, grzywny, to się nie pozbierasz. I do pierdla jeszcze cię wsadzą za składanie fałszywych oświadczeń. Co się wtedy stanie z twoim dzieckiem? Biedaczek do domu dziecka chyba pójdzie… – kpił.

Mój kuzyn przemówił mu do rozsądku

Zamarłam. Nagle przypomniałam sobie słowa urzędniczki z pośredniaka. I zdałam sobie sprawę z tego, że szef ma mnie w garści. Może i wygrałabym z nim w sądzie pracy, ale inny sąd chwilę później skazałby mnie na więzienie. A skarbówka puściłaby z torbami. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.

– Nie zostawię tak tego! Znajdę na ciebie sposób! – krzyknęłam i wybiegłam z gabinetu.

Nie chciałam żeby widział moją bezradność i rozpacz.

– A szukaj sobie, szukaj, tylko z daleka od mojej firmy. Nie chcę cię więcej widzieć! Dziesięciu chętnych mam na twoje miejsce. I jeszcze po rękach mnie będą całować! – dogonił mnie jego szyderczy głos.

Przez kilka kolejnych dni nie mogłam się uspokoić. Na przemian płakałam nad swoim losem i złorzeczyłam na cały świat. Przeklinałam głupie prawo, które zmusza do przestępstwa najbiedniejszych, i nieuczciwych pracodawców, którzy to wykorzystują. Mój były szef szykował się do wyjazdu na wakacje, a ja? Ja byłam bez pieniędzy, pracy i już nawet bez zasiłku, bo minęło pół roku.

Z bezsilności chciało mi się wyć. I nie wiem, jak by się zakończyła ta historia, gdyby nie mój kuzyn. Młody, potężny chłop. W rodzinie dziwili się, że choć wykształcony i inteligentny, to zadaje się z jakimiś kibolami. Któregoś dnia wpadł do mnie przypadkowo, w odwiedziny.

– Ej, Agata, co jesteś taka struta? – zapytał od progu, przyglądając mi się uważnie.

– A, jeden dziad mnie oszukał – odparłam i znowu się rozpłakałam; potem opowiedziałam mu o wszystkim.

Widziałam, jak Franek zacisnął pięści ze złości.

– Załatwię to, kuzyneczko, nic się nie martw. Dostaniesz swoje pieniądze – powiedział, ocierając mi z policzków łzy.

– Ale jak? Co zamierzasz zrobić? – chciałam się dowiedzieć.

– Nie interesuj się. Siedź w domu i spokojnie czekaj. Najdalej za tydzień będzie po sprawie – odparł i tyle go widziałam.

Zjawił się już po trzech dniach. Usiadł przy stole i położył na blacie zwitek banknotów.

– Tu jest twoja wypłata. Dziesięć tysięcy złotych. Z odsetkami – powiedział jak gdyby nigdy nic, a ja aż przysiadłam z wrażenia.

Miał mnie w garści, ale ja jego też

Kilka razy zamrugałam oczami, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Wreszcie wykrztusiłam:

– Skąd to masz?!

– Normalnie, twój szef wypłacił – wzruszył ramionami.

– Ale jak to, wypłacił… Tak od razu? Przecież mnie przegonił na cztery wiatry – zdziwiłam się.

– No, nie od razu. Musieliśmy mu pomóc w podjęciu słusznej decyzji – uśmiechnął się Franek. – Dorwaliśmy go z kolegami w ciemnej uliczce i przycisnęliśmy do muru. A potem wytłumaczyliśmy, że nie wolno oszukiwać uczciwego pracownika. Dosyć szybko przyznał nam rację, a potem pokornie poszedł z nami do bankomatu i wypłacił pieniądze – przyznał.

Omal nie zemdlałam.

– To on wiedział, że działacie w mojej sprawie? Boże, co ty zrobiłeś! Przecież on pójdzie na policję! Zamkną mnie, zamkną! – dostałam histerii.

Kuzyn popatrzył na mnie z politowaniem.

– Nigdzie nie pójdzie, możesz spać spokojnie… – westchnął.

– Oczywiście, że pójdzie! Nie daruje mi tego! – krzyczałam.

Oczami wyobraźni już widziałam, jak bladym świtem wpadają do mnie faceci w czarnych kominiarkach, z karabinami, i zakuwają mnie w kajdanki…

– Nie pójdzie – uspokoił mnie Franek. – Zastanów się. Przecież gdyby powiedział, że ty nas nasłałaś, pewnie by cię aresztowali. A na przesłuchaniu powiedziałabyś, dlaczego to zrobiłaś. I jego oszustwa wyszłyby na jaw. Może i dostałabyś jakiś wyrok w zawieszeniu, ale on? Zaraz by miał kontrolę: z inspekcji pracy, skarbówki, gliniarzy od przestępstw gospodarczych. Prześwietliliby go do majtek i, jak znam życie, niejedno by znaleźli. Uwierz mi, te dziesięć tysięcy to nic w porównaniu z tym, co mógłby stracić – tłumaczył.

– Jak to?

– Jeszcze nie rozumiesz? On miał cię w garści, ale ty jego też. A my po prostu to wykorzystaliśmy. Miał do wyboru dwie opcje. I wybrał tę korzystniejszą dla siebie – zakończył kuzyn.

Od tamtego wydarzenia minęło ładnych parę lat. Jak przewidział mój krewniak, były szef nie poleciał na policję. Przez pierwsze dni zrywałam się na każdy szmer pod drzwiami, ale po pewnym czasie mi przeszło. Teraz już jestem spokojna. Zwłaszcza że od dłuższego czasu mam legalną pracę u człowieka, który najpierw podpisał umowę, a teraz co miesiąc uczciwie wypłaca to, na co się umówiliśmy.

Czytaj także:

Redakcja poleca

REKLAMA