Mój starszy brat zwrócił się do mnie z prośbą, abym podżyrował mu kredyt na samochód.
– Wiesz, mam siedemdziesiąt lat i chciałbym wreszcie trochę pożyć – tłumaczył się. – Obiecałem Iwonie, że pozwiedzamy razem Polskę, ale w naszym autku takie wojaże to koszmar. Poza tym ona nie ma przecież prawa jazdy, więc musiałbym prowadzić cały czas sam, ech… Utrapienie, bez wygodnych siedzeń i klimy. No i kiedy mam sobie kupić nowe auto, jeśli nie teraz? Połowę uskładałem i odłożyłem, bo planowałem coś mniejszego, ale zawsze chciałem mieć SUV-a… Pomożesz mi spełnić marzenie, być może ostatnie w życiu?
Pytanie było retoryczne, marzenia to piękna sprawa, a bracia powinni sobie pomagać. Zgodziłem się i po dwóch tygodniach Przemek został właścicielem nowiutkiego samochodu. A po kolejnych trzech miesiącach dostałem jego samochód w spadku.
– A miało być tak pięknie… – wzdychała Iwona po pogrzebie. – I co? Wszystkie marzenia poszły do piachu razem z Przemusiem…
Byłem o osiemnaście lat młodszy od Przemka. Gdy się ma o tyle lat starszego brata, człowiekowi się wydaje, że jest nieśmiertelny, że nic złego mu się nie stanie (bo wspaniały i najlepszy na świecie brat go ochroni), i że zawsze na wszystko będzie miał czas (bo przy takim bracie-supermanie czujesz się wiecznym dzieciakiem).
Wpadła Iwona i przyniosła nam mapy Przemka
Życie jednak nie stoi w miejscu i nagle okazuje się, że twój niedościgły wzór na zawsze pozostanie niedościgły, bo brat odszedł i już nigdy go nie dogonisz, choćbyś chciał. On też nie osiągnie tego, co planował, bo zabrakło mu czasu, bo za późno się za to zabrał. Czułem, że pora przestawić się na inne myślenie o swojej własnej przyszłości, żeby nie skończyć jak Przemek. Mój wzór do naśladowania stał się po śmierci przestrogą.
Mój brat był całe życie pracującym marzycielem. Inżynier, nieźle sytuowany, ciągle mający plany i ciągle odkładający je „na emeryturę”. Ale po przejściu w ten wymarzony stan jeszcze przez pięć lat pracował jako doradca, bo wprawdzie żył marzeniami, ale pracą chyba oddychał i nie mógł bez niej wytrzymać.
I właśnie wtedy, kiedy wreszcie uznał, że koniec z robotą, los pokazał mu język. Sądził, że jest jeszcze „dość młody” na terenowe auto, którym wszędzie dojedzie. Też tak myślałem i chętnie poręczyłem za niego, ale swoją nową zabawką cieszył się dwa miesiące. Raka trzustki zdiagnozowano u niego w tak późnej fazie, że miał czas tylko na pożegnania. Ostatni miesiąc życia spędził w szpitalu. Zostały mi po nim dobre wspomnienia i bardzo dobry samochód.
Razem z żoną Gabrysią pracujemy jako nauczyciele. Na wakacje zbieramy przez cały rok, a latem lecimy za morze lub ocean do jakiegoś egzotycznego miejsca. Dwa tygodnie na wyspie z palmami wystarczają na naładowanie akumulatorów, ale uciułane oszczędności nie wystarczają na wakacje zimowe, więc te spędzamy w domu, po prostu zalegając na kanapie. Nie narzekamy, bo jesteśmy oboje ciepłolubni i śnieg nas odstrasza.
W zeszłym roku z powodu pandemii nie udało nam się nigdzie wyjechać, więc ten rok i te wakacje zapowiadały się ekscytująco. Mieliśmy dwa razy więcej pieniędzy i postanowiliśmy odwiedzić Koreę Południową, spełniając tym samym jedno z marzeń Gabrysi, miłośniczki koreańskich seriali.
Ale to właśnie ona po pogrzebie Przemka pierwsza zrezygnowała.
– Wiem, że być może taka okazja się więcej nie powtórzy, ale… mimo wszystko jakoś nie bardzo mam ochotę na takie wakacje.
– Przecież zawsze chciałaś odwiedzić Busan i tę wyspę… jak jej tam? Jejku? – zażartowałem. – Jakiś tam cud współczesnego świata.
– Jeju, głupku – zaśmiała się, lecz po chwili spoważniała. – Chciałam, ale boję się rozczarowania. W serialach świat może wyglądać inaczej niż w rzeczywistości. Nawet na pewno. Poza tym… – westchnęła i urwała, nie wyjaśniając, co ją z kolei gniecie.
– No to co zrobimy z wakacjami?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, ale wierzę w ciebie, na pewno coś wymyślisz.
Więc myślałem. Iwona wpadła do nas tydzień po pogrzebie z torbą pełną książek, map i przewodników.
– Przemek zbierał je przez parę ostatnich lat, zamiast z nich korzystać. Teraz już ich nie potrzebuje. Tam, dokąd odszedł, prowadzi tylko jedna droga – uśmiechnęła się smutno. – Może tobie albo Gabrysi się do czegoś przydadzą? Choćby na lekcjach? Tak czy siak, weź je, bo ciężko mi na nie patrzeć, a wyrzucić szkoda.
Jej wizyta też dała mi do myślenia
Cały czerwiec biłem się z myślami, czując podskórnie, że nie jestem w tym sam, że po pogrzebie Przemka także Gabrysia miała kryzys wartości. Bo co jest ważne, a co ważniejsze? Nasza matka mawiała, że jak ktoś chce Pana Boga rozbawić, to niech mu opowie o swoich planach. Mój brat miał plany i sądził, że ma jeszcze czas, żeby je zrealizować. Jeśli dla niego okazało się za późno, to kiedy zacząć?
Cel typu: lecimy do Egiptu, do Hiszpanii czy na Sycylię, może się komuś wydać mało oryginalny. Fajne wczasy, ale nic ponadto. Do tej pory ani mnie, ani mojej żonie to nie przeszkadzało, ale chyba właśnie zaczęło. Tak jakbyśmy w spadku po moim bracie dostali nie tylko jego samochód, za który zamiast niego musiałem spłacać kredyt w banku, ale też jego marzenia, które powinienem zrealizować w jego imieniu. Czy można odziedziczyć po kimś marzenia?
Marzenia trzeba mieć własne, a spełnianie cudzych trąci, hm, presją. Tyle że nie czułem się specjalnie przytłoczony. Raczej… zaintrygowany, a nawet podekscytowany. Mieliśmy odłożone pieniądze, i to dwa razy więcej niż zwykle, mieliśmy nowiuteńki samochód. Może pora też na nowy cel?
Wreszcie zobaczę to, o czym mówię na lekcjach
Wieczorem przy kolacji zapytałem żonę:
– Wiesz, jaki był ulubiony dowcip mojego brata?
Pokiwała głową.
– Gdzie ja to już nie byłem… W Paryżu nie byłem, w Londynie nie byłem, w Moskwie nie byłem…
Uśmiechnęliśmy się.
– No a ty, miłości moja? Gdzie ty nie byłaś? – zapytałem.
– Oprócz Korei? – zmarszczyła brwi. – Hm, chyba wszędzie, gdzie chciałam. Egipt, Majorka, Tunezja, Grecja, Włochy, Cypr…
– Iwonka, ale gdzie nie byłaś w Polsce? – uściśliłem.
Spojrzała na mnie uważnie. I tym razem uniosła brwi. Jakby w miłym zaskoczeniu.
– Nie byłam nigdy w Czarnolesie, żeby zobaczyć dworek Jana Kochanowskiego. Ani w Sandomierzu, ani w Kazimierzu nad Wisłą, choć to ponoć bardzo piękne miasta, ani w Lublinie, a tam jest muzeum Józefa Czechowicza, mojego ulubionego poety…
Rozłożyłem mapę na stole w kuchni.
– Z Warszawy do Czarnolasu jest trochę ponad sto kilometrów. Do Sandomierza z Czarnolasu też sto. Do Lublina niecałe pięćdziesiąt. Co byś zatem powiedziała, gdybyśmy…
– Zgadzam się – przerwała mi. – Kiedy jedziemy?
– A na kiedy zdążymy się spakować?
– W ogóle się nie będziemy pakować. Wyprawa dwieście kilometrów od Warszawy? Weźmiemy kilka rzeczy do przebrania i szczoteczki do zębów, jakbyśmy chcieli zanocować gdzieś po drodze, a jak o czymś zapomnimy, to kupimy albo wrócimy po to do domu. Czyli możemy jechać jutro rano!
Wyjazd w sumie zajął nam cztery dni, bo jeszcze odwiedziliśmy Ostrowiec Świętokrzyski i Góry Świętokrzyskie. Trochę wstyd, że jako nauczyciel geografii opowiadałem dzieciakom o jednym z najstarszych w Europie łańcuchów górskich, a sam go na własne oczy nie widziałem, więc skoro jako polonistka Gabrysia wybrała Kochanowskiego i Czechowicza, a także uroki Sandomierza, to ja zdecydowałem się na góry.
Kiedy wracaliśmy do domu, Gabrysia nagle parsknęła radosnym śmiechem.
– Coś cię bawi?
– Pewnie! To, że wakacje w Polsce są lepsze niż Wyspy Kanaryjskie.
– Cieszę się, że tak uważasz, bo to jeszcze nie koniec naszych narodowych, że tak to ujmę, wakacji. Mamy tyle kasy, że nawet nocując w pięciogwiazdkowych hotelach, stać nas na miesiąc wojażowania po kraju. Zresztą, po co szaleć? Zacznijmy od najbliższej okolicy, zaoszczędzimy, a jest tu na pewno mnóstwo interesujących miejsc. Trzeba je tylko odnaleźć. Mam swoje typy, które znam z lekcji, ale nie z autopsji, więc jak poznam, będę wiarygodniejszy. A ty?
– W takim razie ja będę szła „szlakiem literatury”. Ale, ale… – uniosła palec.
– Ze zbierania pieniędzy na wakacje nie będziemy rezygnować. Tylko odpuścimy sobie wydawanie kasy na loty i samoloty. Więcej zobaczymy i doświadczymy, zostając na miejscu.
Paradoks? Nie całkiem. Zamiast po łebkach, po plażach i basenach zwiedzać świat, możemy zostać w Polsce i lepiej, porządnie, bez pośpiechu poznać własny kraj, o którego pięknie i lokalnych „cudach świata” wiemy zawstydzająco mało.
Czytaj także:
„Jestem kochanką żonatego faceta z dwójką dzieci dla wygody. Nie pytam o jego żonę, żeby nie mieć wyrzutów sumienia”
„20 lat temu złamała mi serce, a teraz odnalazła i powiedziała, że ma problem z naszą córką. Co za podła kobieta...”
„Ukochany po 6 latach związku powiedział mi, że nie chce zostać ojcem. Zostałam z brzuchem i pieniędzmi, które mi zostawił”