Rainer Werner Fassbinder czuł chyba, że musi się spieszyć, zresztą tryb życia, jaki prowadził, nie pozostawiał wątpliwości, że długo nie pociągnie. Dni spędzone na planie, całe noce w barach, pracoholizm, alkoholizm, a przede wszystkim kokaina skutecznie wyniszczyły jego organizm.
10 czerwca 1982 roku znaleziono Fassbindera martwego w jego monachijskim mieszkaniu. Bezpośrednią przyczyną śmierci było przedawkowanie narkotyków i środków nasennych, mówiono nawet o samobójstwie. Do samego końca pracował – i to dosłownie: tuż obok ciała leżał scenariusz filmu o Róży Luxemburg, który kończył.
Rainer Werner Fassbinder, enfant terrible niemieckiego kina, zmarł, mając 36 lat.
Pan R. wpada w amok
Jest początek lat 70., Niemcy Zachodnie przeżywają właśnie rozkwit zapoczątkowany przez kanclerza Adenauera, mówi się wręcz o „cudzie gospodarczym”. Jednocześnie RFN przeżywa coś, co można nazwać „cudem niepamięci” – z debaty publicznej znika temat nazizmu. Niemcy chcą żyć dniem dzisiejszym, kupować, wyjeżdżać na wczasy, liczyć zarobione marki, a nie rozliczać się z przeszłością. W tych okolicznościach rodzi się dziwne zjawisko, które długo jeszcze będą analizować socjologowie: gwałtownego ochłodzenia relacji między ludźmi, alienacji, rozpadu więzi.
Zanim się jednak zabiorą do pisania swoich naukowych prac, wszystko to pokaże w swoich wstrząsających filmach Fassbinder, który wchodzi do kina razem z falą młodych reżyserów (są wśród nich Werner Herzog i Wim Wenders). „Chcę tylko, żebyście mnie kochali” czy „Dlaczego pan R. wpadł w amok?” to brutalna rozprawa ze światem mieszczańskiej hipokryzji. Z fałszywymi relacjami i komunikacyjną niemocą. Z ekonomiczną kalkulacją, która przenika dziś wszystkie sfery życia Niemców, nawet miłość! Nie wszyscy jednak odnajdują się w tych wykalkulowanych rajach, na przykład filmowy pan R., architekt na dorobku, który pewnego pięknego dnia przerywa sielankowe życie mieszczańskiej rodziny, tłukąc świecznikiem swoją piękną (niepracującą) żonę, paplającą sąsiadkę, a nawet sprawiające kłopoty dziecko.
Walić między oczy – tę sztukę Fassbinder opanował doskonale. Jego kino prowokuje, drażni, rozdrapuje rany. Przypomina o wypieranym ze zbiorowej pamięci grzechu nazizmu, o rasistowskich fobiach Niemców, pokazuje ciemną stronę „gospodarczego cudu”, wywołuje ducha terroryzmu krążącego nad Europą Zachodnią. Wkłada kij w mrowisko mieszczańskiej moralności, część swoich jawnie erotycznych filmów (choćby skończony tuż przed śmiercią „Querelle”) poświęcając homoseksualizmowi.
Wywrotowe Hollywood
Zresztą Fassbinder stara się drażnić już samym swoim niechlujnym wyglądem i prowokacyjnym zachowaniem. Do legendy przeszedł jego strój – obowiązkowo brudne dżinsy i skórzana kurtka, z którą się nie rozstawał. Na spotkanie w sprawie angażu do teatru we Frankfurcie umawia się z frankfurckim urzędnikiem do spraw kultury w... gejowskim barze Zero w Berlinie.
Robi wszystko, by uchodzić za wulgarnego. Bo robi wszystko, by o nim pisano – dlatego obnosi się ze swoim biseksualizmem, dwa razy żeni, ma kochanków. Dwa z jego romansów kończą się tragicznie – jeden z partnerów zamieszany w sprawę morderstwa wiesza się w więzieniu, drugi, Armin Meier (zagrali razem w „Niemcach jesienią” w 1978 roku), popełnia samobójstwo w mieszkaniu reżysera. Posuwający się w swojej otwartości do granic ekshibicjonizmu Fassbinder natychmiast tworzy na motywach tej historii film, jeden z najbardziej osobistych – „Rok trzynastu księżyców”.
Ale choć kiedyś rzuca w wywiadzie, że „lepiej zamiatać ulice w Meksyku, niż być filmowcem w Niemczech”, odnosi tu sukcesy akceptowany i przez widownię, i przez krytykę. „Strach zżerać duszę” dostaje w 1974 roku nagrodę krytyki w Cannes, „Tajemnica Veroniki Voss” Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie w 1982 roku.
Wszystkie filmy reżyser robi z grupą przyjaciół. – Kino dało mi życie rodzinne, którego nigdy nie miałem – przyznaje. Wobec współpracowników bywa jednak brutalny i szalenie wymagający: podczas zdjęć do „Małżeństwa Marii Braun” instruuje swoją muzę Hannę Schygullę nawet co do tego, jak ma poruszać palcami.
Właśnie „Małżeństwo Marii Braun” przynosi mu światową sławę i uznanie. Choć nie Oscara, o którym skrycie marzył. To zrozumiałe, w końcu chciał stworzyć „niemieckie hollywoodzkie kino” i chętnie sięgał po tamtejsze wzorce, melodramat czy film gangsterski – oczywiście wypełniając je wywrotową treścią.
Dziś kino Fassbindera przeżywa swój renesans – chętnie uznają je za „swoje” choćby alterglobaliści. Nie mogło być też lepszego momentu na spotkanie z nim w Polsce. Gdy jesteśmy zachłyśnięci wejściem do Unii Europejskiej, pazerni na dobrodziejstwa liberalnej gospodarki i gdy wciąż zderzamy się z własną przeszłością zamkniętą niczym dżin w butelce w archiwach IPN.
A podczas gdy my będziemy zachwycać się i oburzać kinem Fassbindera, on sam niech śpi spokojnie.
Małgorzata Sadowska/ Przekrój
Festiwal „Era Nowe Horyzonty” 21–31 lipca, Cieszyn
Przeglądowi filmów Fassbindera w Cieszynie towarzyszy wystawa zdjęć i dokumentów. Jednocześnie ukazuje się książka o jego twórczości.