Kinem między oczy

Jeśli ktoś „żył szybko, kochał mocno i umarł młodo”, to Fassbinder. Przegląd filmów kontrowersyjnego niemieckiego reżysera jest wielką atrakcją festiwalu w Cieszynie.
/ 16.03.2006 16:57
Wyśpię się po śmierci – mawiał Fassbinder i pracował jak szalony. W ciągu 14 lat zrealizował ponad 40 filmów (w Cieszynie zobaczymy połowę z nich), kręcąc nawet po pięć, sześć rocznie. Pod koniec życia sypiał po cztery godziny, a jak głosi jedna z setek legend na jego temat, reżyserując serial „Berlin Alexanderplatz”, ustanowił nawet własną dobę. Trwała ona aż cztery dni, po których następowały 24 godziny na sen. Wszystko po to, by nie tracić czasu.
Rainer Werner Fassbinder czuł chyba, że musi się spieszyć, zresztą tryb życia, jaki prowadził, nie pozostawiał wątpliwości, że długo nie pociągnie. Dni spędzone na planie, całe noce w barach, pracoholizm, alkoholizm, a przede wszystkim kokaina skutecznie wyniszczyły jego organizm.
10 czerwca 1982 roku znaleziono Fassbindera martwego w jego monachijskim mieszkaniu. Bezpośrednią przyczyną śmierci było przedawkowanie narkotyków i środków nasennych, mówiono nawet o samobójstwie. Do samego końca pracował – i to dosłownie: tuż obok ciała leżał scenariusz filmu o Róży Luxemburg, który kończył.
Rainer Werner Fassbinder, enfant terrible niemieckiego kina, zmarł, mając 36 lat.

Pan R. wpada w amok
Jest początek lat 70., Niemcy Zachodnie przeżywają właśnie rozkwit zapoczątkowany przez kanclerza Adenauera, mówi się wręcz o „cudzie gospodarczym”. Jednocześnie RFN przeżywa coś, co można nazwać „cudem niepamięci” – z debaty publicznej znika temat nazizmu. Niemcy chcą żyć dniem dzisiejszym, kupować, wyjeżdżać na wczasy, liczyć zarobione marki, a nie rozliczać się z przeszłością. W tych okolicznościach rodzi się dziwne zjawisko, które długo jeszcze będą analizować socjologowie: gwałtownego ochłodzenia relacji między ludźmi, alienacji, rozpadu więzi.
Zanim się jednak zabiorą do pisania swoich naukowych prac, wszystko to pokaże w swoich wstrząsających filmach Fassbinder, który wchodzi do kina razem z falą młodych reżyserów (są wśród nich Werner Herzog i Wim Wenders). „Chcę tylko, żebyście mnie kochali” czy „Dlaczego pan R. wpadł w amok?” to brutalna rozprawa ze światem mieszczańskiej hipokryzji. Z fałszywymi relacjami i komunikacyjną niemocą. Z ekonomiczną kalkulacją, która przenika dziś wszystkie sfery życia Niemców, nawet miłość! Nie wszyscy jednak odnajdują się w tych wykalkulowanych rajach, na przykład filmowy pan R., architekt na dorobku, który pewnego pięknego dnia przerywa sielankowe życie mieszczańskiej rodziny, tłukąc świecznikiem swoją piękną (niepracującą) żonę, paplającą sąsiadkę, a nawet sprawiające kłopoty dziecko.
Walić między oczy – tę sztukę Fassbinder opanował doskonale. Jego kino prowokuje, drażni, rozdrapuje rany. Przypomina o wypieranym ze zbiorowej pamięci grzechu nazizmu, o rasistowskich fobiach Niemców, pokazuje ciemną stronę „gospodarczego cudu”, wywołuje ducha terroryzmu krążącego nad Europą Zachodnią. Wkłada kij w mrowisko mieszczańskiej moralności, część swoich jawnie erotycznych filmów (choćby skończony tuż przed śmiercią „Querelle”) poświęcając homoseksualizmowi.

Wywrotowe Hollywood
Zresztą Fassbinder stara się drażnić już samym swoim niechlujnym wyglądem i prowokacyjnym zachowaniem. Do legendy przeszedł jego strój – obowiązkowo brudne dżinsy i skórzana kurtka, z którą się nie rozstawał. Na spotkanie w sprawie angażu do teatru we Frankfurcie umawia się z frankfurckim urzędnikiem do spraw kultury w... gejowskim barze Zero w Berlinie.
Robi wszystko, by uchodzić za wulgarnego.
Bo robi wszystko, by o nim pisano – dlatego obnosi się ze swoim biseksualizmem, dwa razy żeni, ma kochanków. Dwa z jego romansów kończą się tragicznie – jeden z partnerów zamieszany w sprawę morderstwa wiesza się w więzieniu, drugi, Armin Meier (zagrali razem w „Niemcach jesienią” w 1978 roku), popełnia samobójstwo w mieszkaniu reżysera. Posuwający się w swojej otwartości do granic ekshibicjonizmu Fassbinder natychmiast tworzy na motywach tej historii film, jeden z najbardziej osobistych – „Rok trzynastu księżyców”.
Ale choć kiedyś rzuca w wywiadzie, że „lepiej zamiatać ulice w Meksyku, niż być filmowcem w Niemczech”, odnosi tu sukcesy akceptowany i przez widownię, i przez krytykę. „Strach zżerać duszę” dostaje w 1974 roku nagrodę krytyki w Cannes, „Tajemnica Veroniki Voss” Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie w 1982 roku.
Wszystkie filmy reżyser robi z grupą przyjaciół. – Kino dało mi życie rodzinne, którego nigdy nie miałem – przyznaje. Wobec współpracowników bywa jednak brutalny i szalenie wymagający: podczas zdjęć do „Małżeństwa Marii Braun” instruuje swoją muzę Hannę Schygullę nawet co do tego, jak ma poruszać palcami.
Właśnie „Małżeństwo Marii Braun” przynosi mu światową sławę i uznanie. Choć nie Oscara, o którym skrycie marzył. To zrozumiałe, w końcu chciał stworzyć „niemieckie hollywoodzkie kino” i chętnie sięgał po tamtejsze wzorce, melodramat czy film gangsterski – oczywiście wypełniając je wywrotową treścią.
Dziś kino Fassbindera przeżywa swój renesans – chętnie uznają je za „swoje” choćby alterglobaliści. Nie mogło być też lepszego momentu na spotkanie z nim w Polsce. Gdy jesteśmy zachłyśnięci wejściem do Unii Europejskiej, pazerni na dobrodziejstwa liberalnej gospodarki i gdy wciąż zderzamy się z własną przeszłością zamkniętą niczym dżin w butelce w archiwach IPN.
A podczas gdy my będziemy zachwycać się i oburzać kinem Fassbindera, on sam niech śpi spokojnie.

Małgorzata Sadowska/ Przekrój

Festiwal „Era Nowe Horyzonty” 21–31 lipca, Cieszyn

Przeglądowi filmów Fassbindera w Cieszynie towarzyszy wystawa zdjęć i dokumentów. Jednocześnie ukazuje się książka o jego twórczości.