Gorillaz „Demon Days”

Odrzućcie fałszywe ikony – oto najlepiej wymyślony zespół świata.
/ 16.03.2006 16:57
Dla dziennikarza to idealny zespół – można zrobić z nimi wywiad bez ich wiedzy, przypisać im dowolne plotkarskie fakty, a wreszcie obsmarować w gazecie i mieć pewność, że w odwecie nie wybiją cegłą szyby. Można też spokojnie pisać, że są dwuwymiarowi. Bo są. Lider nosi nawet stosowny przydomek: 2-D. A i pozostali – Russel, Noodle i Murdoc – podobnie jak on są postaciami komiksowymi.
Gorillaz założyli Damon Albarn (na co dzień lider Blur) i grafik Jamie Hewlett. Najwyraźniej z nudów. Tyle że pierwszy album (2001) sprzedał się tak dobrze (sześć milionów egzemplarzy na całym świecie!), że niewinny (choć pracochłonny – płycie towarzyszyły teledyski, rysunki, a nawet koncerty z rysunkowymi postaciami) żart zamienił się w sukces na poważnie. To na pewno dało Albarnowi do myślenia, bo projekt odnowił i wydał drugi zestaw piosenek, wymyślił kolejną część tej papierowej historii i parę zabawnych komentarzy („Sukces zniszczy każdy wielki zespół, grupy komiksowe nie są tu wyjątkiem” albo „Odrzućcie fałszywe ikony”).
Tym razem na płycie wsparło Albarna jeszcze więcej gości. Są między innymi członkowie legendarnego składu hiphopowego De La Soul, jest Roots Manuva, Shaun Ryder (Happy Mondays), Martina Topley-Bird (wokalistka znana z płyt Tricky’ego), Neneh Cherry, nawet aktor Dennis Hopper („Easy Rider”) występuje tu przez chwilę w roli lektora. A produkcyjnie na płycie udziela się DJ Danger Mouse znany z relacjonowanego przez nas zeszłorocznego wyczynu – zmiksowania „Białego albumu” Beatlesów z „Czarnym albumem” Jaya-Z.
Jak to brzmi? Kapitalny „Dirty Harry” (czyżby kontynuacja singlowego „Clinta Eastwooda” z pierwszej płyty?) daje idealną definicję Gorillaz: w równych proporcjach zmieszany zabawowy hip-hop rodem z lat 80. i marzycielskie britpopowe melodie. Żywioły – wydawałoby się – nie do pogodzenia. Podobną sytuację mamy w „Last Living Souls”, a świetny finałowy „Demon Days” brzmi już stanowczo zbyt poważnie, żeby uznać Gorillaz tylko za żart.
Gorillaz zyskali moją sympatię na podobnej zasadzie jak lalkowy zespół z „Muppet Show”. Choć właściwie, żeby zachować odpowiednie proporcje, powinienem zamienić się w dwóch krytykanckich dziadków z loży szyderców w „Muppet Show” i ośmieszyć projekt Albarna. Lecz nie potrafię – za dużo tu eklektyzmu w dobrym guście, pomysłowości i kompozytorskiej finezji. Nie chcę od razu mówić, że zespoły składające się z żywych ludzi są passé, ale ten niewątpliwie wygląda dużo lepiej niż większość z nich. Może więc taka jest przyszłość? Pamiętacie Janusza Panasewicza z Lady Pank, który śpiewał: „Czy to już tak zawsze ma pozostać?/ Czuję się jak rysunkowa postać”. Był blisko.

Bartek Chaciński/ Przekrój

Gorillaz „Demon Days”, Parlophone