Gardłowa sprawa

W tym filmie nie porno jest najważniejsze, ale ludzie porno-biznesu.
/ 16.03.2006 16:57
Dokument o „Głębokim gardle” z roku 1972, najsłynniejszym pornosie w historii, zaskakuje poniekąd staroświecką formą. Bez wypieków na twarzy słucha się dziś zresztą anegdot z planu i opowieści o politycznych rozgrywkach wokół filmu. Nie szokuje już zacytowana przez autorów scena, w której główna bohaterka z rzekomą dodatkową łechtaczką w gardle (gra ją słynna Linda Lovelace) prezentuje swe seksualne talenty. A jednak w tym dość prostym kolażu wywiadów i archiwalnych materiałów jest coś, od czego nie można oderwać oczu.
To konkretni ludzie. Producent, który opowiada o filmie ze skrajną nonszalancją i siedzi przed kamerą tak, by eksponować swoje krocze. Drugi producent-abnegat w kowbojskim kapeluszu, który gardzi wszystkim z wyjątkiem seksualno-oralnych umiejętności Lindy Lovelace. Siostra Lindy, traktująca jej męża jak wcielonego diabła. I wreszcie para najzabawniejsza: staruszek, lokalny dystrybutor pornosa, i jego żona, która notorycznie zrzędzi. Trochę ze strachu (obojgu deptała po piętach mafia), trochę z małżeńskiego przyzwyczajenia, by w finale zaskoczyć poczuciem humoru i... czułością.
W tych miniportretach kryje się ironia, ale i mały wielki dramat. Dla ludzi związanych z „Głębokim gardłem” sukces filmu oznaczał często życiową klęskę. Reżyser żył w strachu przed mafią, która położyła łapę na 600 milionach dolarów zysku. Grający główną rolę Harry Reems stał się kozłem ofiarnym w pokazowym procesie i stoczył się na alkoholowo-narkotyczne dno. A nieżyjąca już Linda Lovelace okazała się postacią tragiczną w swej skłonności do „lepienia” przez innych. Gdy namówił ją mąż – była wyzwoloną seksualnie, pornograficzną gwiazdą. Gdy odezwały się feministki – przeistoczyła się w ofiarę pornografii. A gdy dopadła ją bieda, wróciła do porno-biznesu.
Reżyserzy, choć wyraźnie sympatyzują z twórcami pornosa, wobec pornografii nie zajmują więc stanowiska ani „za”, ani „przeciw”. – Marzyliśmy, by filmy porno stopiły się z kinem artystycznym – podkreśla wielokrotnie Gerard Damiano, reżyser „Głębokiego gardła”, i irytuje się, że spontaniczność, seksualna radość i urokliwa siermiężność pornograficznych produkcji z lat 70. zamieniły się dziś w zwykły biznes.
Nie do końca ma rację. Przecież już cztery lata po „Głębokim gardle” Nagisa Oshima nakręcił „Imperium zmysłów”, a dziś na brak filmów w rodzaju „Pianistki”, „Intymności” czy „Anatomii piekła” narzekać nie można. To nie porno stało się jednak sztuką, ale sztuka przestała traktować seks jak tabu. A uznać „Głębokiego gardła” za film artystyczny nie ośmieliłby się chyba nawet sam Damiano.

Paweł T. Felis/ Przekrój

„Głęboko w gardle”, reż. Fenton Bailey, Randy Barbato, USA 2005, Monolith Plus